Pamiętacie, jak w październikowej pielęgnacji włosów wspominałam Wam o oleju marula? Już wtedy bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, ale w przypadku olejów potrzebuję dużo czasu, aby wyrazić ostateczną opinię. Dziś ukończyłam drugą buteleczkę tego produktu i napiszę Wam dlaczego jestem nim tak zachwycona. Myślę, że posiadaczki włosów suchych, łamliwych, szorstkich i skłonnych do puszenia się będą z niego bardzo zadowolone, ale o tym w dalszej części dzisiejszego wpisu.
DLACZEGO
ZREZYGNOWAŁAM Z MOICH ULUBIEŃCÓW DO OLEJOWANIA?
ZREZYGNOWAŁAM Z MOICH ULUBIEŃCÓW DO OLEJOWANIA?
Jak wiecie od dłuższego czasu byłam fanką oleju awokado oraz tego ze słodkich migdałów. Fantastycznie uelastyczniały włosy, nadawały im miękkości, wygładzały je i nabłyszczały. Przy dłuższym stosowaniu miałam wrażenie, że moje włosy przeszły totalną metamorfozę i to właśnie dlatego tak chętnie je polecałam. Zima rządzi się jednak swoimi prawami. Gdy za oknem mróz, a w domach grzejniki włączone są na maksymalną moc, wilgotność powietrza jest bardzo niska i często spada nawet do 20%. To wyjątkowo niesprzyjające warunki dla kondycji naszych włosów i ja również to zauważyłam. Moje włosy stały się ekstremalnie suche mimo, że regularnie pielęgnowałam je swoimi ulubionymi olejami. Do tego noszenie czapki, mróz i ciągłe zmiany temperatury również przyczyniły się do tego, że nie byłam zadowolona ze swoich włosów. Miałam wrażenie, że są cieńsze, sianowate i straciły swój blask. Wiedząc o tym, że to właśnie olejowanie ma największą moc, postanowiłam zrezygnować ze swoich ulubionych olejów na rzecz tylko jednego i był nim właśnie olej marula. Szybko okazało się, że to strzał w dziesiątkę!
DLACZEGO TEN OLEJ JEST TAK WYJĄTKOWY?
Olej marula przybył do nas z Afryki i to właśnie tam jest często wykorzystywany do pielęgnacji delikatnej skóry noworodków, które muszą być silnie chronione przed słońcem. Wytłaczany jest na zimno z pestek owoców drzewa marula i zawiera ogromną ilość witamin oraz flawonoidów. W jego składzie przeważają jednonasycone kwasy tłuszczowe, a to sprawia, że idealnie nadaje się do olejowania włosów średnioporowatych. Olej ten jest w stanie dopasować swoje cząstki do stopnia rozchylenia łusek włosów i sprawić, że zaczną bardziej przylegać do ich powierzchni. Dzięki temu włosy mogą przejść ze stanu średnioporowatości do niskoporowatości i to w krótkim czasie, czego sama jestem dobrym przykładem. Ponadto olej marula wspomaga krążenie podskórne oraz zawiera takie witaminy jak C (trzykrotnie więcej niż cytryna) i E, które odpowiadają za prawidłowe kształtowanie się włosa w cebulce. Nie bez powodu są okrzyknięte witaminami młodości. Zdolność tego oleju do zwiększania krążenia podskórnego sprawia, że te dwie witaminy zadziałają z pełną mocą, a więc można go stosować do olejowania skóry głowy przy problemach z wypadaniem włosów, łupieżem czy suchością. A to najbardziej powszechne problemy, które dotykają nasze włosy zimą.
JAK GO STOSOWAŁAM?
Olej marula (u mnie marki Nacomi, kupiony w Hebe) stosowałam przez 2 miesiące. Używałam go co 2-3 dzień, na noc. Nakładałam go trochę inaczej, niż wszystkie inne oleje i zaczynałam od dołu ruchami głaskającymi, przechodząc ku górze. Niewielką ilość nakładałam też na skórę głowy, wcierając ruchami kolistymi. Później rozczesywałam włosy szerokim grzebieniem, aby jeszcze lepiej rozprowadzić na nich olej i zaplatałam w ciasny warkocz. Rano zmywałam.
MOJE WRAŻENIA ZE STOSOWANIA OLEJU MARULA
To nie do wiary, ale pozytywne efekty zauważyłam już po drugim użyciu. Wygląda na to, że moje włosy miały już dosyć oleju awokado i migdałowego, a olej marula idealnie wstrzelił się w ich potrzeby. Bardzo szybko stały się bardziej dociążone, gładkie, jedwabiste w dotyku i mięsiste. Po ukończeniu pierwszej buteleczki zauważyłam, że znów wrócił im ten blask, którego tak mi brakowało. Nie są już suche i proste jak drut – łatwiej mogę je modelować i o wiele dłużej utrzymują skręt termoloków. Przestały się elektryzować i potocznie mówiąc “rozczapierzać” na końcach (efekt miotły). Uwielbiam to uczucie, gdy moje włosy dobrze reagują na dany produkt, bo potrafią przejść ze stanu totalnej suchości, w stan odżywienia. I muszę przyznać, że ten olej faktycznie wpływa na zmianę porowatości włosów. Zimą to w mojej opinii najlepszy wybór, bo olej marula jest jak szczelny opatrunek chroniący przed czynnikami zewnętrznymi takimi jak zmiany temperatury, suchość powietrza czy mechaniczne działania. Nie można go porównać do parafiny czy silikonu, który tylko oblepia daną powierzchnię. W składzie oleju marula mamy jeszcze wiele cennych składników, które mogą szansę poprawić kondycję włosa. Zauważyłam też, że włosy zupełnie przestały wypadać, ale od nowego roku wprowadziłam inną dietę, która również mogła się do tego przyczynić.
Podsumowując, to mój aktualny mistrz do olejowania włosów i nie wyobrażam sobie, abym mogła z niego zrezygnować. Dajcie znać jakie oleje najlepiej sprawdzają się u Was w okresie zimowym i czy znacie marulkę :-)
____________________________