Jeśli lubicie podglądać kosmetyczne (i nie tylko) zakupy u blogerek, to dziś mam dla Was taki właśnie wpis. Pokażę dużo nowości, które w ostatnich tygodniach zasiliły moją kosmetyczkę. Być może podpatrzycie coś, co również Wam się przyda. Ciekawe? To zapraszam do dalszej części posta.
Wiecie, że lakiery hybrydowe całkowicie zdominowały mój manicure. Wciąż kompletuję nowe odcienie i głównie są to róże, fiolety, brzoskwinie i czerwienie. Zaciekawił mnie też ładny, miętowy Caribbean Sky 072 i matowy TOP, którego efekt chyba nie do końca mi odpowiada. Wkrótce na moim Instagramie zobaczycie nowe, paznokciowe stylizacje z użyciem nowych odcieni! Przy okazji lakierów do koszyka wrzuciłam też dużą butelkę Remover-a i Cleaner-a. Pilniki to coś, co bardzo szybko mi się zużywa, a żeby mani poszedł sprawnie i szybko muszą być ostre. Tradycyjnie wybrałam 100/180 i 80/100 – to według mnie dwa niezbędne modele. Fajnie, że w ofercie puderek.com można teraz znaleźć też Semilaki i akcesoria do mani. Dostępne są tutaj klik.
Nadchodzi jesień, więc zaczynam swoją kurację kwasami. Mój ulubiony to zdecydowanie kwas glikolowy. Kiedyś byłam fanką migdałowego, ale zauważyłam, że nie wpływa tak korzystnie na moją skórę, jak właśnie kwas glikolowy. Po nim cera robi się rozjaśniona, gładka, jędrna i bardziej zwarta. Poza tym świetnie oczyszcza z zaskórników i spłyca blizny. Zużyłam już jedno opakowanie tego produktu, więc uzupełniłam zapasy. Przy zakupach od razu dobrałam jeszcze świetną maskę po eksfoliacji Nourishing & Regenerating tej samej firmy i maskę algową Face Algae Mask z cynkiem, która chyba nie była najlepszym wyborem. Bardzo mocno chłodzi skórę, bo zawiera mentol, poza tym zauważyłam, że po jej zastosowaniu wychodzą mi na twarzy nowe niespodzianki. Zdecydowanie lepiej sprawdza się maska cynkowa z Bingospa dostępna tutaj klik, poza tym była o wiele tańsza. Zestaw z Bielendy kupiłam na Allegro. Jeśli jesteście ciekawe jak krok po kroku wykonuję zabieg z kwasami, to zapraszam tutaj klik. Tam pisałam o kwasie migdałowym, ale z glikolowym postępuję identycznie.
Już od dawna miałam ochotę wypróbować bardzo mocno reklamowaną maskarę Bourjois Twist Up The Volume. Tak samo było w przypadku tuszu Loreal False Lash Wings. Jeszcze ich nie otwierałam, bo na wykończeniu mam Loreal So Couture, która jest moją ulubioną maskarą na ten moment. Bourjois dostępna tutaj, Loreal tutaj.
Ostro biorę się też za olejowanie moich włosów, które po lecie trochę się przesuszyły. Niestety plażowanie i słona, morska woda nie wpływa na nie jakoś wybitnie korzystnie. Uzbroiłam się w kilka olejów z Bingospa: ze słodkich migdałów, z kiełków pszenicy, z awokado, macadamia i z pestek moreli. Nigdy wcześniej nie miałam żadnego oleju tej marki i jak na razie sprawdzają się bardzo dobrze. Więcej opowiem Wam o nich w aktualizacji pielęgnacyjnej moich włosów. Olejki dostępne tutaj klik.
Jeśli jesteśmy już przy włosach, to skusiłam się też na produkt Kerastase Oleo-Curl (dostępny tutaj klik), który ma nadawać sprężystości włosom kręconym i grubym. Ma je dociążać, nawilżać i dyscyplinować. Wspaniały, cukierkowo-grejpfrutowy zapach czuć już przez kartonowe opakowanie – coś wspaniałego! Maska Loreal Intense Repair Expert (dostępna tutaj klik) kusiła mnie już od dłuższego czasu i czytałam o niej wiele pozytywnych opinii. Co prawda jest to maska na bazie protein, ale moje włosy też od czasu do czasu ich potrzebują. Prawdziwym hitem okazały się w moim przypadku ampułki z Loreal Expert Absolute Repair (dostępne tutaj klik). Wcześniej jakoś te wszystkie produkty w ampułkach średnio do mnie przemawiały. Nie wierzyłam w ich cudotwórcze działanie i przede wszystkim jak za taką pojemność, to płacimy dosyć sporo. Teraz sama przekonałam się, że naprawdę warto sobie zafundować taką kurację. Więcej napiszę Wam w aktualizacji pielęgnacyjnej moich włosów.
Kolejny Tangle Teezer w mojej kolekcji i tym razem zakupiłam go z myślą o moich psinach. Jedna szczotka jest już właśnie całkowicie na zużyciu i tak, okazało się, że można zużyć Tangle Teezer. Ząbki strasznie się powykrzywiały i ogólnie szczota prezentuje się fatalnie. Nic dziwnego, bo używam jej do czesania moich psów tak średnio co 3 dni. Nie ma nic lepszego do czesania psich włosków jak Tangle Teezer. Wcześniej nienawidziły tej czynności, a teraz jest zupełnie inaczej. Szczotka nie ciągnie, nie szarpie i nie wyrywa włosów. Różowy egzemplarz o nazwie Baublelicious dostępny tutaj. (jakaś świąteczna limitowanka)
Pędzle Nanshy swego czasu zupełnie opanowały kanały na YouTube i byłam strasznie ciekawa ich jakości, bo zbierały same dobre recenzje. Miałam już styczność z tak wieloma pędzlami, że jakość Nanshy wydawała mi się całkiem niezła nawet “przez monitor”. Z ciekawości zdecydowałam się na dwa komplety. Pierwszy to zestaw ze srebrnymi skuwkami Nanshy Masterfull Collection, na których wytłoczone jest logo marki, o perłowych trzonkach. Są to naprawdę rewelacyjne pędzle z syntetycznego włosia. Solidnie wykonane i ładne, choć wolałabym, aby skuwki były złote. W srebrnej kompozycji prezentują się po prostu zwykło i przeciętnie, takie “meeh”. Drugi zestaw Nanshy Luxury Makeup Set to coś zupełnie nowego, bo same przyznacie, że kształt pędzli jest nietypowy. Ma to ułatwić ich trzymanie w palcach, co nie do końca uważam za jakoś specjalnie przydatne. Pędzle prezentują się już bardziej plastikowo, ale samo włosie jest dobre. Są znacznie lżejsze, niż zestaw ze srebrnymi skuwkami, poza tym rączki są krótsze. Myślę, że może to być świetny zestaw podróżny tym bardziej, że ma dołączoną kosmetyczkę, a raczej etui z przegródkami na każdy pędzel. Jeśli miałabym wybrać między tymi dwoma zestawami, to zdecydowanie wolę pierwszy, choć pewnie zjadą się zwolenniczki nietypowego kształtu z zestawu drugiego. Ogólnie pędzle są naprawdę godne polecenia i zgadzam się z większością pochlebnych opinii na ich temat. Zestawy dostępne tutaj klik, ale są też pędzle do kupienia osobno.
Paleta The Balm Balmsai jest chyba jedyną paletą tej marki, której nie miałam okazji wypróbować. Te szablony na eyeliner i brwi pozostawię bez komentarza i bardzo szkoda, że w tym miejscu nie ma np. błyszczyków. Cienie jakością przypominają Nude Tude i bardzo podobają mi się te wyraziste kolory (niebieski i zielony). Neutralne cienie idealnie będą nadawały się do dziennego makijażu. Do mojej The Balm-owej rodzinki trafiły też 3 róże: Cabana Boy, Frat Boy i Hot Mama. Lubię w nich to, że można ich używać też jako cieni do powiek. Kiedy mam jakiś szybki wyjazd i zapomnę paletki, to te róże genialnie sprawdzają się w makijażu oka. Na twarzy tak jak większość produktów The Balm spisują się idealnie. Ogólnie mam sentyment do tych śmiesznych, pin-upowych opakowań, które wbrew pozorom są bardzo solidne. Produkty The Balm dostępne tutaj klik.
Na koniec dwa nowe podkłady. Niestety Bourjois 123 Perfect CC Cream (dostępny tutaj) całkowicie mnie rozczarował. Oczywiście wiem na czym polega idea kremu CC, ale ten kryje naprawdę bardzo słabo. Można powiedzieć, że lekko wyrównuje koloryt cery, więc dla osób z jakimikolwiek przebarwieniami odpada. Jednak nie to jest w nim najbardziej rozczarowujące. Nie lubię tego, że podkreśla absolutnie każdą, suchą skórkę, nawet taką, której gołym okiem nie widać i o której nie miałyście pojęcia. To go całkowicie dyskwalifikuje i leci u mnie na dno szuflady. Drugi podkład to Max Factor Face Finity (dostępny tutaj), który już jest całkiem niezły. Kryje przyzwoicie, wygląda na twarzy świetnie, tylko ten kolor Sand 60 (różowy piasek?) ma różowe podtony i odcina mi się na twarzy. Będę go mieszać z innymi, bardziej pomarańczowymi czy żółtymi podkładami, bo podoba mi się lekko wygładzający efekt, jaki daje na skórze. To za sprawą sporej dawki silikonów w składzie, ale o dziwo mojej skórze nie robią krzywdy.
_____________
I to wszystkie kosmetyczne nowości jakie w ostatnich tygodniach się u mnie pojawiły. Niedługo planuję pokazać Wam też kilka nowości w mojej garderobie. Wpadło Wam coś w oko?
↓↓Obserwuj bloga, jeśli chcesz być na bieżąco z nowymi postami ↓↓