Wakacje powoli dobiegają końca, choć studenci mają nieco lepiej 😉 Nie mogę uwierzyć w to, że sezon wakacyjny już się kończy i niebawem jesień, która mimo, iż ma pewne plusy, to nadciąga zdecydowanie za szybko. W dzisiejszym wpisie chciałabym podzielić się z Wami moimi ulubieńcami wakacji czyli wszystkim tym, co najbardziej umilało mi ten słoneczny czas.

Mam kilka, a nawet kilkanaście par okularów przeciwsłonecznych, ale od dwóch sezonów króluje u mnie jeden model. To okulary zakupione w zeszłym roku, ale w tym również są dostępne. Zaopatrzyłam się już nawet w kolejny egzemplarz. Co prawda jest nieco mniejszy, ale wygląda równie genialnie. Ilekroć te okulary pojawiają się na zdjęciach, to wzbudzają Wasze zainteresowanie, więc informuję, że możecie je zakupić za kilkanaście złotych w sklepie Sinsay.

Pozostajemy w klimacie dodatków. Jak wiecie jestem ogromną fanką zegarków Daniel Wellington. To ponadczasowa klasyka, a poza tym są bardzo dobrze wykonane i służą mi latami. Bez zegarka i bransoletki na nadgarstku czuję się co najmniej dziwnie. Najbardziej lubię te, które mają czarną tarczę i tego lata najczęściej nosiłam model Classic Petitte Melrose w kolorze różowego złota. Świetnie komponuje się w duecie z letnią opalenizną i bransoletką tej samej marki. Łapcie ode mnie kod “hedonistka”, który daje 15% zniżki na wszystkie zegarki i bransoletki ze strony www.danielwellington.com/pl + otrzymujecie gratis dodatkowy pasek.

W życiu nie spodziewałabym się, że tego typu buty mogą być tak wygodne i zostaną moimi ulubionymi. Kiedy pierwszy raz pojawiły się w sklepach, to pomyślałam, że muszą być cholernie niepraktyczne. Klapki, to jednak klapki, a do tego na klocku, więc nie miałam co do nich żadnych złudzeń. Po przymiarce w sklepie stwierdziłam jednak, że całkiem nieźle trzymają się stopy, są stabilne i miękkie. Kupiłam je w kolorze czarnym, a później wróciłam jeszcze po beżowe i to moje absolutnie ulubione, letnie obuwie. Aż żałuję, że te ciepłe dni powoli się kończą i niedługo letnia garderoba pójdzie w odstawkę. Buty kupiłam w sklepie H&M.

Powoli przechodzimy już do klimatów kosmetycznych i zacznę od ulubionych perfum, które towarzyszyły mi przez całe wakacje. Mowa tu o zapachu Michael Kors Wonderlust Sensual Essence. Niezwykle ciepła, nieco słodka i uwodzicielska kompozycja, która idealnie nadaje się zarówno na dzień, jak i na wieczór. Znajdziecie tu takie nuty jak czarna wiśnia, chińska gruszka, piwonia, różowy pieprz, jaśmin i kwiat pomarańczy. Do tego ambra i drzewo kaszmirowe. Cudowna kompozycja, która obok Midnight Shimmer jest aktualnie moją ulubioną, jeśli chodzi o perfumy Michael Kors.

O rajstopach w spreju z Sally Hansen chyba nie muszę wspominać, bo pisałam o nich na łamach bloga wiele razy. Wracam do nich każdego lata i to z ogromną przyjemnością. To “must have” w mojej wakacyjnej kosmetyczce. Najczęściej używam najciemniejszego koloru Tan Glow, ale zdarza mi się też sięgnąć po ten pośredni odcień czyli Medium Glow. Próbowałam rajstop w spreju innych marek, ale te z Sally Hansen są bezkonkurencyjne.
W kwestii makijażu nie będzie zaskoczenia. Podkładu Dr Irena Provoke Matt Fluid używam tak naprawdę przez cały rok, ale najbardziej doceniam go właśnie latem. Dobrze kryje, nie tworzy efektu maski i jako jeden z nielicznych nie powoduje u mnie powstawania nowych niedoskonałości. Czasem podkłady, które sprawdzają się u nas poza sezonem letnim potrafią nieźle nabroić na naszej skórze w wyższej temperaturze i nasłonecznieniu. Ten zawsze sprawdza się u mnie wzorowo. Jestem jednak trochę zaniepokojona, bo jedna z Was zwróciła uwagę, że te podkłady są obecnie wyprzedawane. Czyżby mój ulubiony podkład podzielił los pudru Manhattan Clearface i jest wycofywany ze sprzedaży? Jeśli będę wiedzieć coś więcej – dam znać.

A najczęściej używanym pudrem brązującym, którym wzmacniałam i podkreślałam swoją opaleniznę był niezastąpiony Benefit Hoola. Ma wspaniały odcień, który wypada na mojej skórze niezwykle naturalnie. Nie ściera się, nie tworzy plam i tak samo, jak w przypadku podkładu Provoke – nie powoduje nowych niedoskonałości. Dla mnie ideał i ogromny ulubieniec sezonu letniego. Drogi, ale warty każdej wydanej złotówki.

Najlepszym kremem, a w zasadzie żelem, który nakładam każdego ranka pod makijaż jest wielokrotnie zachwalany już na łamach bloga Clinique Moisture Surge Hydrating Supercharged Concentrate. Genialnie “dogaduje się” z moją cerą szczególnie podczas upalnych dni. Nawilża, jest lekki i nie skraca trwałości podkładu.

Latem częściej sięgam po różnego rodzaju maseczki. Szczególnie lubię glinki i raczej sceptycznie podchodziłam do wszelkich, drogeryjnych “mieszanek”, które prócz glinek w składzie miały też np. parafinę, która potrafi totalnie zrujnować moją skórę w przeciągu kilku dni. Detoksykująco-oczyszczająca maseczka Eveline z aktywnym węglem i glinką wulkaniczną, to moje ogromne, letnie odkrycie. Znacie to uczucie przeciążonej, tłustej, podrażnionej i nawet lekko swędzącej skóry pod koniec dnia? Myślę, że posiadaczki skóry tłustej i mieszanej doskonale znają ten stan. To, jak maseczka z Eveline wspaniale “uspokaja” i odświeża skórę jest nie do opisania. Mogę ją nazwać znacznie tańszym zamiennikiem maseczki Origins Clear Improvement, a nawet jest to coś więcej. Dla mnie hit!

Dzisiejszy wpis z ulubieńcami wakacji zakończę napojem, który umilał mi letnie, upalne dni czyli arbuzówka. Arbuz+mięta+miód+sok z cytryny+gazowana woda + lód. Pycha!



Wakacje minęły mi w mgnieniu oka i nie mam pojęcia, gdzie “uciekły” te dwa miesiące. Ja powoli wracam już ze swojego urlopu, który spędziłam u rodziców w Ustce i planuję dla Was wiele ciekawych wpisów, więc bądźcie czujne.
_______________________