I mamy już listopad. Ostatnio czas dosłownie ucieka mi przez palce i w kalendarz spoglądam z lekkim niedowierzaniem. To już końcówka roku? Przecież dopiero świętowaliśmy 2016! Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy tworzyłam dla Was wpis na temat mojej sylwestrowej kosmetyczki (
klik), a już za chwilę wypadałoby zrobić aktualizację 🙂 Dziś jednak mam dla Was ulubieńców października, więc zapraszam do dalszego czytania.
Tak naprawdę miałam chwilę zastanowienia czy umieścić tą książkę w ulubieńcach miesiąca, ale ostatecznie stwierdziłam, że opowiem Wam o niej w ramach ciekawostki. Dlaczego? To nie jest wybitne, literackie dzieło. Nie jestem nawet w stanie stwierdzić, czy mi się podobała. Mamy tu raczej surowy, naturalistyczny obraz funkcjonariuszek polskiej policji. Autor przepytuje siedem kobiet, które opowiadają prostym, potocznym językiem o swoim życiu. Dlaczego zdecydowały się na taki, a nie inny zawód? Z jakimi problemami muszą się borykać na co dzień? Jak wygląda ich życie prywatne po służbie, kiedy ściągają policyjny mundur? Niektóre odpowiedzi mogą Was zaskoczyć, a nawet zszokować. Jeśli interesujecie się szeroko pojętą kryminologią, to będziecie czytać tą książkę z uśmiechem na ustach i co chwilę wyłapywać jakiś truizm. Jeśli nie, to możecie być nawet lekko zażenowane. Książkę pochłania się niezwykle szybko, a niektóre fakty są nieco obrzydliwe. Nie brakuje w niej wulgaryzmów i potocznego języka, ale myślę, że to najlepszy sposób na pokazanie tego środowiska takim, jakim jest naprawdę, bez owijania w bawełnę. Już od dłuższego czasu po sieci krążą zwiastuny filmu Patryka Vegi pt. “Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. Widziałam wcześniejsze części, oglądałam też serial, więc i tym razem wybiorę się do kina. Jestem ciekawa jakie twarze “dostaną” książkowe bohaterki, choć pierwszy raz mam wrażenie, że film będzie lepszy, niż książka. Podsumowując – polecam, jeśli chciałybyście poznać świat policji widziany oczami funkcjonariuszek, ale nie spodziewajcie się dogłębnego przedstawienia tematu. To raczej pobieżne historie, które pochłonęłam w jeden wieczór.
Lubię zapachy od Michaela Korsa i to szczególnie jesienią, kiedy “ubieram się” w nieco cięższe, otulające aromaty. Perfumy MK na mojej skórze utrzymują się nieprawdopodobnie długo. Są takie oleiste i wyraźne, że muszę uważać z ilością psiknięć, aby nie przyprawić osób w moim otoczeniu o ból głowy. Nowy zapach o nazwie Wonderlust to połączenie aromatu bergamotki, różowego pieprzu, mleka migdałowego, a także drzewa sandałowego i kaszmirowego. Jest też tajemniczy heliotrop i tradycyjny goździk. Kompozycja pachnie raczej kwiatowo i jest jednotorowa, natomiast idealnie wpasowuje się w mój jesienny nastrój. Najbardziej cenię jednak trwałość, a to nie zawsze takie oczywiste przy perfumach z wyższej półki. Jeśli chodzi o perfumy Michael Kors, to zawsze mam pewność, że nie zawiodą mnie pod tym względem.
Najlepszą maską do włosów w ostatnim czasie okazała się Macadamia Natural Oil Deep Repair Masque. Jest po prostu bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o efekty na moich włosach. Fantastycznie je wygładza, nabłyszcza i nawet lekko pogrubia. Dobrze się po niej układają, są sypkie, ale nie napuszone czy obciążone. W dodatku jest niesamowicie wydajna – jej gęsta, treściwa formuła sprawia, że nie trzeba wiele, aby pokryć całe włosy.
Październikowym ulubieńcem jest też paletka cieni Zoeva i tu małe zaskoczenie, bo początkowo myślałam, że bardziej polubię Caramel Melange, a tymczasem to Blanc Fusion skradła moje serce. Idealnie nadaje się do wykonywania dziennego makijażu. Jest subtelna, nienachalna, ale można dzięki niej wykonać też coś mocniejszego, na wieczór. Zaczęła podobać mi się nawet nieco bardziej, niż Naturally Yours, której byłam ogromną fanką. Jeśli szukacie takiej uniwersalnej paletki na dzień bez szalonych, dziwacznych kolorów, to śmiało wybierzcie Blanc Fusion. Ta pigmentacja… Absolutnie fantastyczna!
Nieoczekiwanie w swojej toaletce odnalazłam bardzo fajne duo od Catrice Prime And Fine Proffesional Contouring Palette. Znajdziemy tu puder brązujący i rozświetlacz. Pamiętam, że początkowo nie byłam zadowolona z odcieni tych produktów, ale czasem tak jest, że dopiero po czasie zaczynamy się do czegoś przekonywać. Bardzo chętnie sięgam po tą dwójkę w dziennym makijażu. Puder brązujący ładnie wygląda na całej twarzy, ale też można nim konturować. Dobrze się rozciera, nie pozostawia plam i smug. Rozświetlacz również jest ciekawy i nie daje takiej nachalnej tafli, która nie w każdych okolicznościach jest wskazana. To raczej naturalny, subtelny połysk zdrowej skóry, więc jestem na tak. Bardzo fajna dwójeczka za rozsądną cenę.
Marka Nabla coraz bardziej mnie zaskakuje i to w ten pozytywny sposób. Po rewelacyjnych kredkach do wypełniania brwi przyszedł czas na pomady. Moja ulubiona to ta w odcieniu Venus (tak jak kredka). Bardzo subtelnie podkreśla brwi, a kolor nie wpada w rudości. Pomada nie jest tak trwała jak ta z Anastasia Beverly Hills, ale jest też trochę tańsza, więc coś za coś.
Kolejnym znaleziskiem w mojej toaletce jest tusz Bourjois Twist-up The Volume. Kiedyś nie byłam z niego zadowolona, a teraz naprawdę mnie zaskoczył tym jak genialnie wydłuża rzęsy, pogrubia i je rozdziela. Tusz jest dosyć ciekawy, bo można go używać na dwa sposoby. Przekręcając nakrętkę w pozycję 1 otrzymujemy dłuższą szczoteczkę, a w pozycji 2 robi się grubsza i skręcona. Co ciekawe – efekt podoba mi się tylko po wyczesaniu rzęs szczoteczką w pozycji 2, więc kształt aplikatora ma w tym przypadku tuszu ogromne znaczenie.
Balsam pod prysznic Lirene Egzotyczna Orichidea urzekł mnie swoim zapachem, który utrzymuje się na skórze jeszcze długo po kąpieli czy prysznicu. Używa się go podobnie, jak balsam brązujący z tej serii – aplikujemy go na mokre, umyte ciało, chwilę czekamy i spłukujemy. Skóra jest po nim bardzo miękka i gładka, więc nie wymaga już żadnego balsamu czy oliwki. Myślę, że to fajna alternatywa dla osób, które nie lubią się już niczym smarować po kąpieli.
I na koniec rozkloszowane spódniczki z Zary. Wykonane z grubszego, nieco sztywnego materiału, więc idealnie nadają się na jesień czy zimę. Długo szukałam właśnie takiego modelu spódnicy, który nie byłby zbyt mocno falbaniasty, ale też nie całkiem prosty w kształcie litery A. Lubię je zestawiać ze zwykłymi, cienkimi golfami wpuszczonymi w środek, albo z obszernymi swetrami. Do tego oczywiście kozaki za kolano i jesienny zestaw gotowy.
Dziewczyny, podzielcie się w komentarzu swoimi ulubieńcami ostatnich tygodni, chętnie poznam Waszych faworytów.