Przyszedł czas na jeden z Waszych ulubionych wpisów czyli ulubieńcy miesiąca. W czerwcu trafiłam na kilka naprawdę rewelacyjnych produktów, o których po prostu muszę Wam wspomnieć, a będzie to między innymi mój ulubiony krem pod makijaż i pod oczy, głęboko oczyszczający szampon do włosów oraz najlepszy olej do olejowania włosów. Będzie też troszkę kosmetyków do makijażu i jedwabna bielizna do spania, więc jeśli jesteście ciekawe, to zapraszam do dalszej lektury.
W czerwcu temperatury na wybrzeżu sięgały 35 stopni i moja cera zaczęła się buntować. Była ekstremalnie przetłuszczona, a jednocześnie sucha i podrażniona, co ekspresowo doprowadziło do wysypu nowych niedoskonałości. Mimo, że skończyłam już 31 lat, to moje trądzikowe problemy potrafią mi jeszcze dokuczyć i ma to miejsce szczególnie podczas upałów. Przesadziłam też trochę z opalaniem, zapominając o dokładaniu kremu z filtrem w ciągu dnia. To wszystko sprawiło, że stan mojej skóry gwałtownie się pogorszył i potrzebowałam jakiejś zmiany w dotychczasowej pielęgnacji.
O kosmetykach marki Fridge by yDe słyszałam już setki razy i od dawna miałam ochotę je przetestować. Są to produkty bez konserwantów i alkoholu, a ich skład opiera się na naturalnych, tłoczonych na zimno olejach. Okres ich ważności to 2,5 miesiąca i należy przechowywać je w lodówce (są trochę jak świeże jedzenie dla naszej
skóry). Przed wypróbowaniem tych kosmetyków powstrzymywało mnie tylko to, że moja skóra źle reaguje na naturalną pielęgnację i oleje w składach. Do decyzji o wypróbowaniu lekkiego kremu fridge 1.2 water coat ostatecznie przekonała mnie moja przyjaciółka, która używa tych produktów od wielu lat, a miałyśmy podobne problemy z cerą. I to był strzał w dziesiątkę! Jest to produkt silnie nawilżający, który działa regenerująco i kojąco dla skóry. Dodatkowo zawiera też naturalne filtry UV. Wystarczyły dwie aplikacje, aby moja skóra wróciła do równowagi i przestała się buntować. Używam go z samego rana, przed nałożeniem makijażu. Mimo, że krem wydaje się być nieco tłusty, to dosyć szybko się wchłania i pozostawia uczucie komfortu. Zauważyłam, że podkład rozprowadza się na skórze lepiej i ładnie wypełnia rozszerzone pory, z czym miałam od jakiegoś czasu duży problem. Moja skóra była po prostu tak przesuszona, że jej pory przypominały suche kratery i “stara” pielęgnacja nie mogła sobie z tym poradzić. Wspomniany krem możecie zakupić tutaj klik.
skóry). Przed wypróbowaniem tych kosmetyków powstrzymywało mnie tylko to, że moja skóra źle reaguje na naturalną pielęgnację i oleje w składach. Do decyzji o wypróbowaniu lekkiego kremu fridge 1.2 water coat ostatecznie przekonała mnie moja przyjaciółka, która używa tych produktów od wielu lat, a miałyśmy podobne problemy z cerą. I to był strzał w dziesiątkę! Jest to produkt silnie nawilżający, który działa regenerująco i kojąco dla skóry. Dodatkowo zawiera też naturalne filtry UV. Wystarczyły dwie aplikacje, aby moja skóra wróciła do równowagi i przestała się buntować. Używam go z samego rana, przed nałożeniem makijażu. Mimo, że krem wydaje się być nieco tłusty, to dosyć szybko się wchłania i pozostawia uczucie komfortu. Zauważyłam, że podkład rozprowadza się na skórze lepiej i ładnie wypełnia rozszerzone pory, z czym miałam od jakiegoś czasu duży problem. Moja skóra była po prostu tak przesuszona, że jej pory przypominały suche kratery i “stara” pielęgnacja nie mogła sobie z tym poradzić. Wspomniany krem możecie zakupić tutaj klik.
Od przyjaciółki dostałam też odlewkę kremu pod oczy 4.1 Coffee Eye i już po kilku użyciach zamówiłam sobie pełnowymiarowe opakowanie. To, jak wspaniale nawilża, napina i orzeźwia skórę pod oczami jest nie do opisania. Trzymam go w lodówce i o poranku jest prawdziwym ukojeniem dla moich oczu. Dzięki marce Fridge “zwracam honor” naturalnej pielęgnacji, którą kiedyś skrytykowałam. Teraz wiem już, że to raczej kwestia doboru składników, ich jakości, a także świeżości produktu. Kawowy krem pod oczy dostępny jest tutaj klik.
Kolejnym, czerwcowym hitem jest zielona glinka marki Natural Me, którą kupiłam w Superpharm. Niby zwykła rzecz, ale wbrew pozorom wcale nie jest łatwo o zieloną glinkę dobrej jakości. Ja przede wszystkim zwracam uwagę na to, aby była sypka, do rozrobienia z wodą, a nie już gotowa, bo producenci lubią wówczas umieścić w składzie coś dziwnego. Wyznacznikiem dobrej glinki jest dla mnie też to, że po jej użyciu skóra jest lekko “rozpulchniona” i wszystkie odstające skórki można zrolować i usunąć. Dotychczas taki efekt dawały mi tylko glinki z Argiletz, ale są słabo dostępne stacjonarnie. Ta marki Natural Me sprawdza się równie dobrze i mogę ją szczerze polecić. Dodam, że nie wyobrażam sobie pielęgnacji mojej skóry bez zielonej glinki i używam jej co najmniej raz w tygodniu. Zostawiam Wam link do niej, jeśli chciałybyście wiedzieć więcej tutaj klik.
A skoro mowa już o produktach Natural Me, to również w SuperPharm trafiłam na olej z pestek malin, którego aktualnie używam do olejowania moich włosów. Ma właściwości silnie nawilżające i jest naturalnym filtrem dla włosów. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jego działania, bo prócz zmiękczania i dociążania włosów, nadaje im też intensywny połysk, z czego w sumie olej z pestek malin jest znany. Ma kwaśny odczyn, a więc działa na nasze włosy zakwaszająco. To z kolei sprawia, że łuski się domykają i włos jest gładszy, a więc też bardziej błyszczący. Używam go już od miesiąca i mogę śmiało stwierdzić, że przebił swoim działaniem mój ukochany olej z awokado. Jeśli tak jak ja jesteście fankami olejowania, to musicie go wypróbować. Dostępny w SuperPharm i aktualnie jest na promocji (tutaj klik).
Jeśli chodzi o mycie włosów, to na co dzień używam bardzo łagodnych szamponów. Od czasu do czasu (średnio raz na dwa tygodnie) lubię je porządnie oczyścić z wszystkich silikonów, olejów i produktów do stylizacji. To bardzo dobre dla naszych włosów, ponieważ silikony zawarte np. w serum czy w odżywkach nawarstwiają się na nich, tworząc nieprzepuszczalną powłoczkę, która hamuje dostęp składników odżywczych z pielęgnacji. Dlatego raz na jakiś czas warto zrobić im takie porządne oczyszczanie i moim ulubieńcem w tej kategorii jest profesjonalny szampon marki L’oreal Citramine Pure Resource z serii Expert. Po jego użyciu włosy są jakby tępe i czuć, że zostały gruntownie oczyszczone. Warto później nałożyć na włosy dobrą, nawilżającą maskę, najlepiej pod czepek na minimum 30 minut. Szampon kupiłam w stacjonarnym sklepie fryzjerskim. Jeśli jesteście z Gdańska, to znajduje się on naprzeciwko Galerii Bałtyckiej (Hair-Shop).
W czerwcu najchętniej nosiłam na ustach półtransparentne błyszczyki, uprzednio lekko je zarysowując konturówkami z NYX, o których pisałam tutaj klik. Najlepiej sprawdzały mi się błyszczyki z Clinique z serii POP Splash. Ten jaśniutki to odcień Air Kiss 11 i wygląda pięknie w połączeniu z konturówką NYX w kolorze Montreal, Shanghai czy Leon. Drugi to błyszczyk Marimekko w odcieniu Juicy Apple, który jest już taką soczystą czerwienią, ale jego lekka transparentność sprawia, że usta wyglądają bardzo naturalnie i zdrowo. Błyszczyki Clinique kupcie w Sephorach, link tutaj klik.
Ostatnim produktem makijażowym są kępki rzęs Killys i nie jestem pewna czy już Wam o nich nie wspominałam. Tak czy siak to aktualnie moje absolutnie ulubione kępki, które wyglądają na oku niesamowicie naturalnie. Jeśli dobrze je przykleicie, to trudno będzie je odróżnić od Waszych naturalnych rzęs! Są dwie metody ich aplikacji i musicie zobaczyć która będzie dla Was bardziej odpowiednia. Pierwsza to podkręcenie swoich naturalnych rzęs zalotką, przyklejenie kępek, a następnie nałożenie tuszu na całość. W drugiej metodzie najpierw podkręcamy rzęsy, tuszujemy je, przyklejamy kępki i później ponownie nakładamy trochę maskary. Pierwsza metoda zapewnia maksymalnie naturalny efekt, przy drugiej rzęsy są nieco bardziej grube i widoczne. Rzęsy kupicie w Rossmannie i to dokładnie ten model tutaj klik.
Ostatnimi ulubieńcami w tym zestawieniu są jedwabne halki i kombinezony z Intimissimi. Lubię ładną bieliznę nocną i od kiedy śpię na jedwabnej poduszce (pisałam o tym tutaj klik), to mam obsesję na punkcie tej tkaniny. Piękne koszulki, a konkretnie halki znalazłam w Intimissimi. Są wykonane z lekkiego, cieniutkiego jedwabiu, a więc nie ma mowy o tym, że będzie nam w nich gorąco czy niewygodnie. Haleczki mają też koronkowe wstawki, które dodają im niewątpliwego uroku. W Intimissimi zaopatrzyłam się też w wygodny, bawełniany kombinezon do spania, który jest też taką moją “podomką” podczas upałów (mam go na sobie na pierwszym zdjęciu do tego wpisu). Haleczki są dostępne tutaj klik, a kombinezon tutaj klik.
A jacy byli Wasi ulubieńcy czerwca? Dajcie koniecznie znać czy coś Was zainteresowało!