Wiosenne porządki za Wami? Ja w końcu ogarnęłam swoją garderobę, żegnając się z grubymi swetrami, puchowymi kurtkami i kozakami za kolano. Teraz będą rządzić ramoneski, Conversy i kilka innych rzeczy, o których dziś Wam napiszę. Co znajduje się w moim wiosennym niezbędniku? Zapraszam do dalszego czytania.
Całą moją kolekcję zegarków oraz sposób na ich przechowywanie mogłyście już zobaczyć przy okazji tego wpisu. Wiosną częściej noszę zegarki na bransoletach, które ładnie prezentują się na opalonych rękach, a model marki Klarf jest moim ulubieńcem w tej kategorii. Nie wygląda tandetnie i topornie jak inne zegarki tego typu. Idealnie współgra z bransoletką marki YES, którą dostałam od moich rodziców z okazji urodzin. Podobny model zegarka dostępny jest aktualnie w ofercie Daniela Wellingtona i we wpisie z moją kolekcją znajdziecie kod rabatowy do wykorzystania.
Kolejnym, wiosennym dodatkiem w mojej garderobie jest niewielka torebka, którą zakupiłam w Mohito. Czułam spory przesyt czarnymi i brązowymi torebkami, które nosiłam jesienią i zimą, więc nadszedł czas na coś bardziej kolorowego. Listonoszka ma piękny odcień brudnego różu (coś w stylu Michael Kors Dusty Rose o której pisałam tutaj klik). Jest też solidnie wykonana i wbrew pozorom mieści sporo rzeczy. Jeśli miałybyście ochotę na wpis z stylu “co jest w mojej torebce”, to dajcie znać w komentarzach.
Od dawna szukałam nieco dłuższej ramoneski i dokładnie taką znalazłam w sklepie h&m. Tył jest nieco krótszy, niż przód, dzięki czemu kurtka idealnie prezentuje się na sylwetce. Ma też wąskie rękawy i jeśli jesteście posiadaczkami szczupłych rąk, to ten model jest naprawdę godny uwagi. Ramoneski to moja ulubiona część wiosennej garderoby, bo pasują w zasadzie do wszystkiego. Można je zestawiać z rzeczami eleganckimi, sportowymi oraz zupełnie codziennymi i całość zawsze prezentuje się fantastycznie.
Nie mogło tu również zabraknąć Conversów czyli butów, bez których nie wyobrażam sobie wiosennych stylizacji. Mam je już drugi sezon i mimo, że nie są najwygodniejsze (w przeciwieństwie do Nike Air Max, o których pisałam tutaj klik), to doceniam ich ponadczasowy i uniwersalny wygląd. Można je zakładać zarówno do dżinsów, jak i sukienek czy spódniczek. Nie wiecie jak je czyścić? To zajrzyjcie do tego wpisu.
Wiosną powoli żegnamy się z golfami i odkrywamy dekolt. Z ogromną przyjemnością powróciłam do ozdobnych ramiączek, które w zeszłym roku zamówiłam na Allegro. To tzw. strap-sy, które można dopiąć do swojego biustonosza i moje są marki Promees. Mam kilka modeli i z wszystkich jestem bardzo zadowolona. Dzięki nim dekolt prezentuje się ciekawiej i nawet stylizacja ze zwykłym t-shirtem nabiera bardziej wyjątkowego charakteru.
Czarne dżinsy to mój must have na każdą porę roku, ale muszę przyznać, że trochę mi się znudziły. W okresie przejściowym, kiedy nie chcemy jeszcze zakładać jasnych lub białych spodni, a do tego mamy dość klasycznych dżinsów, ciekawą alternatywą będą szare rurki. Kupiłam je niedawno w h&m i naprawdę dobrze się w nich czuję. Są niesamowicie wygodne i ładnie leżą na sylwetce (mam je na sobie niżej).
W moim wiosennym niezbędniku znajdują się też spódniczki i najchętniej wybieram te o linii A. I tym razem znalazłam coś ciekawego w sklepie h&m – to spódnica w kolorze khaki ze złotymi elementami (pokazuję ją na sobie na końcu wpisu).
Idealnym uzupełnieniem wiosennej stylizacji są perfumy. Aktualnie przerzuciłam się z ciężkich, oleistych Korsów na coś bardziej lekkiego, słodkiego i orzeźwiającego. Jeśli miałabym wymienić trzy zapachy, które kojarzą mi się z wiosną stawiam na Benefit Bathina, trussardi My Scent oraz DKNY Be Tempted Eau So Blush.
Jak wiecie nie chodzę do solarium i nie zaliczyłam jeszcze w tym roku żadnych egzotycznych wakacji, więc jedyną szansą na nieco bardziej opaloną skórę jest samoopalacz. Odsłaniając trochę więcej ciała zdecydowanie lepiej czuję się w lekkiej opaleniźnie. Jakiś czas temu pisałam Wam o tym, że mój ulubieniec Sun Ozon z Rossmanna przestał mi odpowiadać. Jego odcień jest dla mnie zbyt pomarańczowy, a opalenizna nie rozkłada się równomiernie. Powróciłam do drugiego z moich ulubionych samoopalaczy, a konkretnie do St. Tropez Bronzing Mousse. Samoopalacze tej marki są naprawdę niesamowite, bo ich odcień doskonale imituje prawdziwą opaleniznę. Niestety trzeba mieć dużo wprawy, aby dobrze rozprowadzić produkt na skórze. Jest w formie pianki/musu i najlepiej robić to specjalną rękawicą. W Douglasie ten samoopalacz jest dosyć drogi, więc kupuję go drogeriach internetowych za połowę ceny.
Dziewczyny, dajcie koniecznie znać co znajduje się w Waszym wiosennym niezbędniku!