Pierwszym, porannym krokiem w pielęgnacji mojej cery jest dokładne mycie za pomocą wody i żelu La Roche Posay Effaclar. Zwilżam twarz wodą, następnie wyciskam z opakowania jedną pompkę żelu i masuję skórę aż do powstania takiej lekkiej piany. O żelu z LRP wspominałam na blogu już wiele razy – jest dla mnie najlepszy.
Później do akcji wkracza szczoteczka Braun z końcówką witalizującą, o której pisałam tutaj klik. Przesuwam nią kilka razy po skórze wykonując okrężne ruchy i jeszcze bardziej spieniając żel. Później wszystko dokładnie spłukuję letnią wodą. Twarz jest idealnie czysta i odświeżona, a ja budzę się do życia. Wiem, że wiele z Was nie używa wody do oczyszczania swojej skóry i stosujecie tylko płyny micelarne. Ja zupełnie sobie tego nie wyobrażam 🙂
Latem praktycznie codziennie budzę się z opuchniętymi powiekami. Nie potrafię znaleźć jednoznacznej przyczyny, ale podejrzewam, że to wina mojej sypialni, w której rano jest bardzo słonecznie i gorąco (mimo opuszczonych rolet). To sprawia, że wstaję lekko zmęczona, a na mojej skórze pojawiają się obrzęki i podrażnienia. Po dokładnym myciu skóry spryskuję ją tonikiem różanym z Evree, który wspaniale koi wszelkie zaczerwienienia i dodatkowo odświeża.
Następnie stosuję mój ulubiony trik na opuchnięte powieki czyli przykładam do oczu schłodzoną, żelową maskę, kładę się i w ten sposób spędzam jakieś 5 minut popijając poranną kawkę. Opuchlizna znika w ekspresowym tempie! Żelową maseczkę kupiłam w Rossmannie i trzymam ją w lodówce. Kosztuje grosze, a działa cuda.
Teraz czas na krem pod oczy. Jak wiecie od dawna używam kremu Clinique Pep-Start, który jest moim absolutnym faworytem. Po pierwsze – fantastycznie nawilża nie pozostawiając tłustej warstwy. Po drugie – nie roluje się pod podkładem. Po trzecie – nie szczypie w oczy i nie powoduje ich zamglenia. Przez moją kosmetyczkę przewinęło się mnóstwo kremów pod oczy, ale aktualnie to właśnie ten jest najlepszy. Szkoda tylko, że ma tak niewygodne opakowanie, z którego trudno przy końcu coś wydobyć. Poza tym wygląda troszkę tandetnie, ale już się nie czepiam – liczy się efekt 🙂
A na resztę twarzy nanoszę żel również marki Clinique Moisture Surge Hydrating Supercharged Concentrate, który na ten moment w 100% odpowiada potrzebom mojej skóry. Jest lekki, nawilżający i świetnie “dogaduje się” z podkładem od Ireny Eris Provoke Matt.
Kiedy żel dobrze się wchłonie nakładam jeszcze odrobinę kremu z filtrem i tutaj znów produkt od Clinique czyli Mineral Sunscreen SPF 50 Fluid For Face. Ostatnio zauważyłam, że produkty tej marki wyjątkowo służą mojej cerze i nie ukrywam, że odczuwam małą ulgę z tego powodu. Mam tak problematyczną skórę, że ciężko dopasować do niej jakąkolwiek pielęgnację, więc jeśli trafię już na coś, co jej nie szkodzi, to odczuwam coś w rodzaju ulgi.
Na usta jeszcze odrobina Tender Care z Oriflame i zaczynam makijaż. Jak widzicie trzymam się takiego podstawowego schematu pielęgnacji czyli oczyszczanie, tonizowanie, nawilżanie i ochrona przeciwsłoneczna. Wieczorna pielęgnacja jest trochę bardziej rozbudowana. Chcecie zobaczyć jak to wygląda?