Ostatnio pochłaniają mnie pierwsze, przedwiosenne porządki i wpadłam w wir segregowania najróżniejszych rzeczy. Gdzieś w czeluściach mojej łazienkowej komody odnalazłam kilka akcesoriów, które spokojnie można nazwać narzędziami tortur dla włosów. Prostowanie? Kręcenie? Farbowanie włosów? Tak, to zabiegi, które z pewnością negatywnie wpływają na nasze włosy, ale są też inne, niepozorne rzeczy, które je osłabiają, a sięgamy po nie codziennie. Na pierwszy rzut oka wyglądają niegroźnie, ale doskonale pamiętam czasy, gdy kondycja moich włosów przez nie cierpiała. Dlaczego od dawna ich nie używam i jak bardzo mogą zaszkodzić? O tym w dalszej części dzisiejszej notki.
Od dawna jestem wierna szczotce Tangle Teezer i nie bez powodu tak się stało. Zawsze miałam nieprzyjemne doświadczenia związane z używaniem zwykłych szczotek – wyrywały moje włosy, strzępiły je, a skóra głowy bardzo się buntowała. Przez pewien czas zupełnie odstawiłam wszystkie szczotki i zaczęłam używać grzebieni, które co prawda znacznie mniej wyrywały włosy, ale za to nie dawały efektu wygładzenia, puszystości i dokładnego wyczesania. Kiedy odkryłam Tangle Teezer, to nie mogłam uwierzyć, że ten kawałek plastiku jest tak skuteczny. Od tamtej pory używam tylko TT i czasem sięgam po grzebień, gdy chcę rozczesać włosy po nałożeniu oleju (to sprawia, ze jest lepiej rozprowadzony). Szczotka ze zdjęcia, to jeden, wielki koszmar. Nie pamiętam już gdzie ją kupiłam, ale prawdopodobnie w Rossmannie. Jak widzicie ma krótsze wypustki, które mają być chyba włosiem naturalnym oraz dłuższe, plastikowe i ostro zakończone. Za każdym razem, gdy przeciągnę nią po włosach, wyrywa 2-3 sztuki. Myślę, że jest to spowodowane tym, że włosy nie ślizgają się po szczotce z taką łatwością, jak na TT, tylko są nieco zblokowane gęstością włosia i przez to można je łatwo wyrwać. Poza tym te wypustki są bardzo ostre, więc gdy tylko przeciągam nimi po głowie, to czuję nieprzyjemne szczypanie i podrażnienie. Gdy szczotka ma nieodpowiednie włosie, może przyczyniać się do poważnych problemów ze skalpem – od łupieżu, po grzybice i nadmierne wypadanie włosów. Pamiętam, że kiedy używałam tej szczotki regularnie, to także końcówki moich włosów były w nie najlepszym stanie. Na pewno nie dam jej następnej szansy i ląduje w koszu chociaż… Zobaczę jak sprawdzi się do wyczesywania mojej futrzanej narzuty na łóżko 🙂
Która z Was używała takiej metalowej spinki do włosów? Ja kiedyś nie mogłam się bez niej obejść, dopóki nie odkryłam, że dosłownie miażdży moje włosy. Dzięki niej stały się naprawdę bardzo słabe i odkształcone, co było widać gołym okiem. Fakt, dobrze przytrzymywała włosy upięte w kok, ale niestety była dla nich zbyt ostra. Nigdy nie spotkałam się z tak ogromnym uciskiem, jeśli chodzi o spinki. Wydaje mi się, że mój egzemplarz był dodatkiem do jakiejś gazety, ale mogę się mylić. Tak czy inaczej – nie polecam używania tego typu spinek, bo mogą być przyczyną łamania się włosów na długości i ich dużego osłabienia. Jeśli chcę upiąć włosy w wyższy koczek, to używam ołówka tak, jak pokazano to tutaj klik.
Wystarczy, że przez kilka sekund przytrzymałam tą spinkę na dłoni i powstał całkiem spory ślad (o bólu nie wspomnę). Generalnie warto pamiętać, że każde akcesorium (gumka, spinka itp), które powoduje jakiś większy ucisk, może uszkodzić nasze włosy. Te rozjaśniane, suche i osłabione mogą bardzo szybko odczuć skutki noszenia zbyt “agresywnych” ozdób. Moja metalowa spinka została wprost stworzona do torturowania włosów 🙂 Idzie do kosza!
I na koniec dobrze wszystkim znana gumka-recepturka. Pewnie wiele z Was używa jej do dzisiaj, ale to również nie jest idealna rzecz dla naszych włosów. Zachowuje się podobnie jak wyżej pokazana spinka – powoduje duży ucisk i jeśli włosy są mocno osłabione, suche, łamliwe, to może je dosłownie przeciąć. Poza tym to gumowe tworzywo z łatwością plącze włosy i o ile samo założenie gumki-recepturki jest jeszcze łatwe, to jej ściągnięcie może wyrwać nam sporą ilość włosów. Jeśli muszę użyć recepturki, bo nic innego nie mam pod ręką, to podczas jej ściągania po prostu ją przecinam nożyczkami. Od jakiegoś czasu jestem zaopatrzona w gumki Invisibobble, o których wspominałam w ulubieńcach lutego. Są według mnie jednymi z najbardziej przyjaznych gumek dla naszych włosów, dopasowują się do nich i naprawdę ciężko zrobić sobie nimi krzywdę. Używałam już naprawdę mnóstwo gumek do włosów, ale te są najlepsze zarówno pod względem wygody, jak i bezpieczeństwa. Gumkom-recepturkom mówię stanowcze i zdecydowane “nie”. Mój yorczek też ich nienawidzi.
***
Czy te 3 narzędzia tortur dla włosów są Wam znane? Jakich akcesoriów staracie się unikać?