NAJLEPSZE I NAJGORSZE MASAŻERY ANTYCELLULITOWE.
Picture of Daria

Daria

Autorka wpisu

Statystyki mówią, że problem cellulitu dotyka 80-90% kobiet. Stres, zła dieta, brak ruchu i problemy hormonalne sprawiają, że na naszym ciele pojawia się tzw. skórka pomarańczowa, z którą możemy, a nawet powinnyśmy walczyć różnymi sposobami. Ja przetestowałam sporo metod, a wśród nich są masażery antycellulitowe, o których dziś Wam napiszę. Który okazał się najlepszy, a który najgorszy? 

Cellulit to zmora większości kobiet. Czy zauważyłyście, że nawet bardzo młode i szczupłe dziewczyny mają cellulit? Każda z nas marzy o pięknych, jędrnych i gładkich nogach, ale walka ze skórką pomarańczową jest prawdziwym wyzwaniem. Nie wystarczą pojedyncze “zrywy” i trzeba przygotować się na to, że jeśli już mamy skłonność do cellulitu, to będziemy z nim walczyć przez całe życie. Masaże powinny wejść do naszej codziennej rutyny i nawet, jeśli początkowo nie widzimy poprawy, to wierzcie mi, że z czasem przyniosą rewelacyjne efekty. Jak zwykle liczy się  regularność wykonywanych zabiegów, ale też odpowiednio dobrany masażer. Wypróbowałam już mnóstwo dziwacznych gadżetów, ale okazuje się, że najprostsze rozwiązania są najlepsze. Nie trzeba wydawać fortuny na wymyślne urządzenia, ale o tym dalej.  
Na początek przyjrzyjmy się masażerowi, który w mojej opinii sprawdził się najgorzej, a jest to ten oto dziwny stworek na trzech nogach (niestety nie znam jego profesjonalnej nazwy o ile taka w ogóle istnieje). Jeśli mnie pamięć nie myli, to dostałam go kiedyś w paczce PR-owej od marki Lirene i początkowo wydawał się całkiem fajny. Niestety w praktyce to coś, co zupełnie nie zdaje egzaminu. Masaż z jego udziałem jest bardzo trudny do wykonania, bo urządzenie ciężko sunie po udach. Działa w ten sposób, że trzeba go mocno przycisnąć do ciała, dzięki czemu zaczyna wibrować. Masażer szybko się zepsuł, a poza tym potrafił włączyć się sam w szufladzie. Kiedyś przez pół nocy zastanawiałam się co to za dźwięk w domu, a to był właśnie on 🙂 Jeśli gdzieś się na niego natkniecie, to osobiście uważam, że lepiej zainwestować w coś innego. 
Masażer, który również mnie mocno rozczarował, jest czymś w rodzaju próżniowej pompki. To urządzenie, które powoduje zassanie skóry i jest teoretycznie bardziej zaawansowaną bańką chińską. Niestety również nie spełnił moich oczekiwań – bardzo mocno zasysał skórę, przez co trudno było go po niej przesunąć (zawsze używałam oliwki antycellulitowej). Po jego użyciu pojawiały się zasinienia, czego nie było w przypadku masażu bańką chińską. Masażer wydawał naprawdę głośne, dziwne dźwięki i bardzo szybko się wyładowywał, a jego ponowne naładowanie trwało praktycznie cały dzień. Ostatecznie po kilku tygodniach się zepsuł i zupełnie przestał działać. Kupiłam go na Allegro za około 50 zł i uważam, że to naprawdę bezsensownie wydane pieniądze. 
Przejdźmy teraz do nieco lepszych gadżetów do masażu antycellulitowego i zacznę od szczotki z wypustkami, którą możecie znaleźć w każdej drogerii. Pamiętam, że kiedyś coś takiego było dostępne w Oriflame i działało na podobnej zasadzie. Masaż można robić pod prysznicem lub na sucho z dodatkiem oliwki. Generalnie szczotka daje uczucie wymasowanych ud, ale to dla mnie za mało. Na efekty musiałabym poczekać znacznie dłużej, niż w przypadku zwykłej bańki chińskiej. Myślę jednak, że może to być pewna alternatywa dla tych z Was, które mają skłonność do siniaków i pękających naczynek. 
Kolejnym gadżetem do masażu jest Cellu-cup, który można kupić w perfumerii Sephora. To silikonowy kubeczek, który działa tak, jak bańka chińska, ale w mojej opinii jest nieco mniej skuteczny. Wystarczy nałożyć na masowane miejsce trochę oliwki, ścisnąć kubeczek i przyssać go do skóry. Następnie wykonujemy masaż, a jego technikę możecie podpatrzeć tutaj klik.  Gadżet nie jest zły, ale uważam, że bańki chińskie są tańsze (za 30 zł kupicie zestaw 5 baniek w różnym rozmiarze), bardziej poręczne i dają szybsze efekty. 
Baniek chińskich używam w swojej antycellulitowej pielęgnacji od kilku dobrych lat. Muszę przyznać, że to właśnie dzięki nim zauważyłam zauważalne rezultaty. Masaż jednego uda trwa u mnie około 10-15 minut i wykonuję go co drugi dzień. Kiedy pierwszy raz użyłam bańki chińskiej, to  na następny dzień pojawiły się małe siniaczki, ale nie było to nic spektakularnego. Bardzo szybko się wchłonęły i przy kolejnych masażach nie miałam z nimi problemu. Wiem jednak, że tego typu masaż nie jest dla każdego i jeśli macie skłonność do pękających naczynek i siniaków, które przez długi czas nie chcą zniknąć, to lepiej unikać wszelkich masaży próżniowych. Bańki to jeden z moich ulubionych gadżetów do masażu i możecie je kupić w aptekach, na Allegro, lub w zestawie z oliwką marki Lirene. Osobiście jednak wolę te w zestawach z apteki, bo są większe. 
Ostatnim gadżetem, który lubię na równi z bańkami jest tzw. rolka z wypustkami. Moja pochodzi z zestawu Lirene, w którym była jeszcze maska antycellulitowa. Masaż tym gadżetem jest nieco mniej męczący (nie wymaga tyle siły w rękach, co przy bańce), ale pozostaje po nim uczucie odprężenia i napięcia skóry na udach. Robię tak, że jednego dnia masuję nogi bańką, a drugiego tym rolkowym masażerem. Kupicie go np. w Rossmannie. 
Podsumowując, dwa ostatnie gadżety zaliczam do moich ulubieńców. Pozostałe są albo średnie, albo całkowicie do niczego. Jeśli chodzi o zabiegi profesjonalne, to z braku czasu musiałam zrezygnować z endermologii, o której kiedyś Wam wspominałam, ale mam ją na uwadze. Myślę, że niedługo wygospodaruję kilka wolnych chwil i udam się na tego typu zabieg. Jeśli chcecie, to napiszę Wam jakie są moje wrażenia. Dziewczyny, macie jakieś doświadczenia z endermologią? Polecicie jakiś dobry salon z Trójmiasta?

Przeczytaj także