Dziś post poświęcony kosmetykom, które według mnie nie są warte swojej ceny. Zwykle wiem czego mogę się spodziewać po jakimś produkcie, biorąc pod uwagę jego pozytywne recenzje w sieci oraz ogólne przeznaczenie. Obietnice składane na opakowaniu traktuję z dużym przymrużeniem oka i dzielę je zwykle na pół. Jednak zdarzają mi się jeszcze “średniaki”, które mocno zaskakują mnie swoją przeciętnością, nieadekwatną do ceny. Jakie kosmetyki są według mnie niewarte swojej ceny? I dlaczego jestem zwolenniczką pudełek-niespodzianek typu beGlossy, ShinyBox oraz Inspiredby? Czytajcie dalej.
Wiązane baleriny – TUTAJ klik
ZA CO LUBIĘ PUDEŁKA-NIESPODZIANKI?
____________
Pudełka, które zamawiamy w ciemno i początkowo nie znamy ich zawartości typu beGlossy, Shinybox i Inspiredby są przez wiele osób określane mianem “kota w worku”. Kiedy pierwszy raz natknęłam się w sieci na tego typu boxy nie do końca byłam zachwycona tą całą ideą. Po jakimś czasie zrozumiałam, że to naprawdę fajna opcja przekonania się o działaniu niektórych, czasem nawet kultowych produktów. Kupując subskrypcję lub pojedyncze pudełko dostajemy do przetestowania kilka kosmetyków, których ogólna wartość jest zawsze większa, niż cena pudełka. I tak wiele razy przekonałam się już o “średniości” produktów, których teraz z pewnością nie kupię w standardowej cenie. Produktem, na który już dawno miałam ochotę były perfumy Marc Jacobs Daisy Dream, które znalazły się w pudełku Inspiredby Kasia Tusk. Cieszę się, że nie wydałam na nie standardowej, drogeryjnej ceny, bo na pewno byłabym zawiedziona. Dlaczego?
MARC JACOBS DAISY DREAM
____________
Piękne, trochę zabawne opakowania perfum od Marc’a Jacobs’a zawsze przyciągały mój wzrok w drogeriach. Nigdy natomiast nie miałam sposobności, aby dokładnie obwąchać każdy zapach, jednak z opinii wielu blogerek wiedziałam, że są to wyjątkowe aromaty. Ucieszyłam się, kiedy w pudełku Inspired by Kasia Tusk znalazłam perfumy Daisy Dream. Szczerze, to właśnie tego zapachu byłam najbardziej ciekawa. Same perfumy przy pierwszym wąchaniu są nawet ciekawe ale niestety niezwykle ulotne, delikatne, subtelne. Jest to zapach, który kompletnie do mnie nie pasuje, poza tym utrzymuje się na mojej skórze maksymalnie 5 minut. Co dziwne równie szybko ulatuje z ubrań i jest niewyczuwalny dla mnie oraz dla mojego otoczenia. Jak dla mnie to duży zawód, jeśli chodzi o tak drogie perfumy. Kosztują w Sephorze w granicach 200 zł za 30 ml. Ja mogłabym maksymalnie zapłacić za nie do 30 zł ze względu na ładny flakon. Ciekawa jestem czy jesteście zadowolone z trwałości tych perfum?
BIODERMA SENSIBIO H2O – PŁYN DO OCZYSZCZANIA TWARZY
____________
Jest to jeden z najbardziej popularnych płynów micelarnych do oczyszczania twarzy. Pamiętam, że używałam go jeszcze w liceum, kiedy na rynku tak naprawdę nie było nic oprócz alkoholowych toników Clearasil, Clean&Clear oraz Under Twenty. Dermatolog zalecał mi oczyszczanie twarzy właśnie takim łagodnym tonikiem, który miał koić skórę i nie przysparzać jej większych problemów w trakcie walki z trądzikiem. Wtedy oczywiście byłam zadowolona z działania płynu ale pamiętam, że narzekałam na wysoką cenę. Teraz na rynku mamy o wiele tańsze płyny micelarne, które działają w identyczny sposób, więc pewien monopol marki się skończył. Niestety cena nie uległa zmianie i nadal za 250 ml zapłacimy około 50 zł. Nie twierdzę, że płyn jest zły, bo robi co ma robić ale za tą cenę kupimy np. kilka sztuk Garniera, Białego Jelenia czy Bourjois.
THE BALM SHADY LADY – PALETA CIENI
____________
Lubię palety tej marki, chociaż szczerze, to powinny być nieco tańsze. W końcu dostajemy cienie, zamknięte w tekturowych paletach, które do najtrwalszych nie należą. Oczywiście są wykonane solidnie, poza tym niewiele ważą i przyjemnie się z nimi podróżuje. Jakość cieni jest specyficzna i albo je lubimy, albo wręcz nienawidzimy. Mają miałką, jedwabistą konsystencję i łatwo się rozcierają oraz dobrze ze sobą łączą. Moim nowym nabytkiem okazała się paleta Shady Lady, która urzekła mnie ciekawymi kolorami oraz małym, zgrabnym opakowaniem. Niestety pigmentacja cieni jest dosyć słaba ale to się dopiero okazuje przy rozcieraniu ich na oku. Łączą się w jedną, niezbyt wyrazistą plamę. Można radzić sobie nanosząc cienię na bazę, dobry korektor ale i tak kolory się rozmywają i w trakcie dnia potrafią zanikać. Cienie nałożone na dłoń można jednym pociągnięciem zetrzeć ze skóry i nie pozostanie tak naprawdę żaden ślad, także ich przyczepność jest kiepska. W paletce znajdziemy 9 błyszczących, perłowych cieni i jej koszt to około 110-120 zł, dostępna jest TUTAJ klik. W niższej cenie lepiej kupić paletę Zoeva albo Makeup Revolution z serii Salvation (Girl Panic albo Welcome to The Pleasuredome). W tych przypadkach ryzyko niezadowolenia jest równe 0.
FAKE BAKE FLAWLESS – SAMOOPALACZ
____________
Samoopalacze marki Fake Bake stały się kultowe, szczególnie w USA. Sama byłam ciekawa działania tego produktu i znalazłam go właśnie w jednym z boksów (niestety nie pamiętam w jakim, chyba ShinyBox). Ma ciemno-brązowy kolor, który po nałożeniu na skórę wygląda trochę przerażająco, natomiast po porannym prysznicu naszym oczom ukazuje się w miarę równomierna opalenizna. Dlaczego “w miarę”? Jest to bardzo płynny, lejący produkt, który dosyć trudno nałożyć równomiernie na ciało. Oczywiście może się to udać ale trzeba mieć wprawę. Opalenizna pojawia się już po 2 godzinach od aplikacji i jest specyficzna. To taki bardzo ciemny, “indyjski” odcień opalenizny, który nie do końca mi się podoba. Zdecydowanie bardziej wolę brzoskwiniowy kolor, jaki daje samoopalacz Sun Ozon z Rossmanna za 8 zł. Fake Bake to koszt około 150 zł. Nie jest to zły produkt ale wymaga większej uwagi podczas aplikacji i daje moim zdaniem zbyt “brudny” odcień.
THE BALM SEXY MAMA – PUDER MATUJĄCY
____________
Kolejny produkt The Balm, który powinien być o wiele tańszy. Doceniam piękne, słodkie opakowanie, lekkość i poręczność pudru ale niestety nie spełnia podstawowego zadania: nie utrwala makijażu i nie matuje mojej skóry. Może być dobry pod oczy, bo jest delikatny ale ja mam swój Rimmel stay Matte, który w tej roli jest świetny. Puder Sexy Mama to koszt około 60 zł i jest to dla mnie o jakieś 50 zł za dużo.
____________
Kolejny produkt The Balm, który powinien być o wiele tańszy. Doceniam piękne, słodkie opakowanie, lekkość i poręczność pudru ale niestety nie spełnia podstawowego zadania: nie utrwala makijażu i nie matuje mojej skóry. Może być dobry pod oczy, bo jest delikatny ale ja mam swój Rimmel stay Matte, który w tej roli jest świetny. Puder Sexy Mama to koszt około 60 zł i jest to dla mnie o jakieś 50 zł za dużo.
_________________
A jakie produkty są według Was niewarte swojej ceny? Macie swoje typy? Dajcie znać, to może unikniemy nawzajem niepotrzebnych wydatków!
Zapraszam do obserwowania mojego Insta klik TUTAJ.