Bardzo rzadko trafiam na produkty, które mogę nazwać bublami. Mimo, że testuję dużo kosmetyków, to zwykle w mniejszym lub w większym stopniu spełniają one swoje zadanie. Zresztą, mam mnóstwo pomysłów jak wykorzystać nietrafiony kosmetyk i pisałam o tym TUTAJ klik. Jednak w dzisiejszym wpisie trochę ponarzekam i jeśli jesteście ciekawe moich kosmetycznych rozczarowań, to zapraszam do dalszej części posta.


Pierwszym produktem, który nie do końca mi się sprawdził jest prasowany puder z Bourjois Healthy Balance. Kupiłam go w nadziei, że będzie tak samo świetny jak podkład z tej serii. Producent obiecuje naprawdę wiele, bo puder ma za zadanie jednocześnie matowić i rozświetlać skórę, nawilżać ją, ujednolicać i co najważniejsze – pielęgnować. Puder w kamieniu to dla mnie naprawdę istotny produkt w makijażu, bo powinien utrzymać w ryzach moje sebum przez co najmniej kilka godzin, a jednocześnie sprawiać, ze skóra będzie wyglądała na gładszą i bardziej jedwabistą. Ten od Bourjois niestety bardzo subtelnie matuje, do tego potrafi zbierać się w załamaniach i dziwnie rozkładać na skórze. Jest na niej bardzo widoczny i można nim zafundować sobie taki klasyczny efekt “maski” lub “ciastka”. Na domiar złego, po każdej aplikacji pojawiają się na moich skroniach małe, podskórne grudki, co jest niestety wyraźnym sygnałem, że puder mnie uczula. Jedyne, co zasługuje na malutki plusik, to zapach – identyczny, jak zapach podkładu Healthy Mix, który akurat mi się podoba. Innych plusów nie stwierdzono i wysoka cena również do nich nie należy 🙂 Myślę, że puder może mieć więcej zalet w przypadku skór bez żadnych problemów i przy naprawdę delikatnej aplikacji z użyciem pędzla.

I znów coś od Bourjois – tym razem nie polubiłam się też z podkładem 123 Perfect CC Cream. Oczywiście mam na uwadze, że krem CC nigdy nie będzie tak kryjący, jak klasyczny podkład, ale ten robi to naprawdę delikatnie. Potrzebuję czegoś zdecydowanie bardziej ujednolicającego moją skórę. Poza tym produkt szybko znika z twarzy, podkreśla absolutnie każdą suchą skórkę i dosyć nachalnie pachnie. Taki krem CC będzie bardziej odpowiedni dla osób, które oczekują od podkładu małego krycia i jedynie delikatnej, ożywiającej warstwy koloru na twarzy. Dziewczyny, które mają skórę suchą muszą wziąć pod uwagę, że ten produkt będzie podkreślał odstające skórki, natomiast osoby ze skórą tłustą i mieszaną pewnie nie będą zadowolone z jego znikomych właściwości matujących. Jeśli macie skórę normalną i bez większych problemów z niedoskonałościami, to być może 123 Perfect CC Cream zda egzamin.


Myślę, że eyeliner od Benefit They’re Real Push-Up Liner jest taką rysą na szkle, jeśli chodzi o produkty tej marki. Uwielbiam kosmetyki Benefit i najbardziej cenię sobie w nich to, że są niepowtarzalne, trwałe, mają cudne opakowania i w przypadku produktów do twarzy – absolutnie mnie nie zapychają, a to ewenement. Byłam bardzo rozczarowana po pierwszych testach eyelinera They’re Real, który swego czasu cieszył się dużą popularnością, szczególnie na YouTube. Produkt wydobywa się z eyelinera poprzez przekręcanie jego podstawy (coś na zasadzie korektorów w pędzelku). Nie dość, że to przekręcanie trwa czasem w nieskończoność, zanim cokolwiek wypłynie z opakowania (ale być może to cecha osobnicza i mam kiepski egzemplarz), to jeszcze wypływa go zbyt wiele, aby zrobić estetyczną linię na powiece. Końcówka jest nieprecyzyjna i pracuje się nią bardzo ciężko. Próbowałam nawet rozprowadzać produkt swoim pędzelkiem do kresek, ale to także nie zdało egzaminu. Eyeliner bardzo szybko wysycha, a przy próbach roztarcia zaczyna się kruszyć, odpadać i Bóg wie co jeszcze. Nie jestem zadowolona zarówno z formuły tego produktu, jak i z aplikatora. Być może będziecie usatysfakcjonowane, jeśli lubicie grube kreski wzdłuż górnej powieki, ale nie jestem pewna, czy starczy Wam cierpliwości, aby nauczyć się obsługi tego produktu.


I na koniec jedno “włosowe” rozczarowanie. Kiedy pierwszy raz natknęłam się na maseczkę Receptury Babci Agafii w jednym z subskrybcyjnych boxów (chyba Shinybox), to byłam wprost zachwycona jej działaniem. Niestety odżywka szybko uległa wypadkowi i po prostu wylała mi się do wanny. Jej konsystencja była tak rzadka, że wystarczyła chwila nieuwagi i całą zawartość pudełeczka spuściłam do prysznicowego odpływu. Podczas ostatniej wizyty w aptece dojrzałam w gablocie maskę tej samej marki. Postanowiłam skusić się na odżywkę łopianową, która w składzie ma otręby owsiane, sok z brzozy i oczywiście olejek łopianowy z zimnego tłoczenia. Mimo kilku prób nie mogę przekonać się do tej maski, która po prostu nie robi nic z moimi włosami. Poza tym również ma bardzo rzadką konsystencję, która sprawia, że trzeba nałożyć znacznie więcej produktu, aby pokryć całe włosy. To obniża wydajność takiej maski i mimo, że nie była jakoś szczególnie droga, to i tak mam jej to za złe. Zdecydowanie bardziej lubię gęste, treściwe maski, skórę otulają moje włosy i po ich zmyciu widzę jakąkolwiek różnicę w miękkości czy gładkości. Poprzednia maska tej firmy (ta która poszła odżywiać moje rury odpływowe) była znacznie lepsza i jeśli macie ochotę na jakąś rosyjską maseczkę, to wypróbujcie tą drożdżową. Niesamowicie wygładza i nadaje ładny połysk włosom, poza tym przyspiesza ich wzrost, bo zawiera wyciąg z drożdży.
_____________
Spotkało Was w ostatnim czasie jakieś kosmetyczne rozczarowanie? Dajcie znać, to może wzajemnie unikniemy dalszych nietrafionych zakupów!
Zapraszam na mój Instagram @kosmetycznahedonistka

↓Obserwuj bloga, jeśli chcesz być na bieżąco z nowymi postami ↓


