Podczas garderobianych porządków zdałam sobie sprawę, że ilość moich torebek znacznie wymyka się spod kontroli. Oczywiście już dawno wiedziałam o tym, że mam pewną skłonność do częstego kupowania torebek, ale póki jest jeszcze miejsce w garderobie, to nie planuję się ograniczać. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że używam tylko kilku z nich, a reszta leży zupełnie zapomniana. Podobnie z innymi dodatkami – mam ich naprawdę dużo, a noszę zazwyczaj w kółko to samo. Jeśli chcecie zobaczyć co najczęściej wybieram, to zapraszam do dalszej części dzisiejszego wpisu.

Zacznę od biżuterii, bo w tej kwestii jestem najbardziej określona. Lubię drobne łańcuszki z połyskującymi zawieszkami i takich ozdób mam w swojej kolekcji co najmniej kilkanaście. Jakoś nie po drodze mi ze zdobnymi kolczykami, koralami i masywnymi pierścionkami. Po taką biżuterię sięgam bardzo rzadko i jeśli już, to na specjalną okazję. Czasem wypada założyć do małej czarnej jakieś klasyczne perły, długie kolczyki lub przypiąć ozdobną broszkę. Jeśli chodzi o trendy, to one również bardziej skłaniają się ku minimalizmowi w kwestii doboru biżuterii.

Ostatnio najczęściej noszę łańcuszek z rozetką, serduszkiem i małym kryształkiem od Sotho. Już przy okazji wczorajszego wpisu dostałam od Was mnóstwo zapytań o niego i w sumie wcale mnie to nie dziwi. Prezentuje się bardzo oryginalnie i jest w kolorze różowego złota, które bardzo lubię. Łańcuszek zdecydowanie wyróżnia się w mojej kolekcji i być może dlatego najczęściej go ubieram. Nie jest tak nachalny jak typowe złoto czy srebro, a naprawdę przykuwa uwagę. Nie ma osoby, która nie zapytałaby o to skąd go mam. Dostępny tutaj klik i akurat jest na niego zniżka 30%, tak jak na wiele innych modeli. Takie drobne łańcuszki możecie też kupić w popularnych sieciówkach typu H&M, natomiast są zdecydowanie mniej wytrzymałe.

Wiem, że obiecałam Wam pokazanie mojej małej kolekcji zegarków, ale niestety zbiła się szkatułka, w której je trzymałam. Chciałabym jednak zaprezentować je w pełnej krasie łącznie z ich “domem”, więc musicie jeszcze trochę poczekać na taki wpis. Dziś jednak wspomnę o moim ulubionym zegarku, który zresztą znalazł się w ulubieńcach grudnia. To model MVMT Watches Rose Golden/Black Leather, dostępny tutaj klik. Pasuje w zasadzie do wszystkiego i świetnie wygląda połączony z koralowymi bransoletkami. Znów przewija się tutaj motyw różowego złota, do którego dobrałam też bransoletkę w podobnym odcieniu z zawieszką w kształcie serduszka tutaj klik. Zegarek wyparł nawet mojego ulubionego Daniela Wellingtona i mimowolnie sięgam po niego szykując się do wyjścia.



Ostatnią rzeczą, o której chciałabym dziś wspomnieć jest torebka Michael Kors Jet Set Crossbody w kolorze Dusty Rose. O Korsie powiedziano już naprawdę wiele i pewnie nieraz spotkałyście się z hejtem na temat tej marki – że “oklepana”, że “wszyscy mają”, że “wydać tyle kasy za torebkę to głupota”. Oczywiście nie będę udawać, że całkowicie nie zgadzam się z tymi teoriami. Faktycznie cena jest dosyć wysoka, ale na pewno nie w stosunku do wykonania. Jakość mojej torebki jest rewelacyjna, a mam w tym temacie spore porównanie. O wysokości ceny możemy jedynie mówić w kwestii samego wydawania tak dużej kasy na torebkę (mimo wszystko to tylko torebka, a nie lek ratujący życie). Tutaj jednak nie ma sensu dyskutować, bo jeśli ktoś naprawdę ma ochotę zaoszczędzić i wydać większą kwotę na rzecz o której marzył, to nie widzę w tym żadnego problemu. Ja na swoją zbierałam bardzo długo i czuję pewną satysfakcję, że się udało. Ostatnio nawet przeczytałam dosyć zabawny komentarz na temat tego, że dziewczyny kupują torebki Korsa po to, aby “szpanować”. Myślę, że gdybym chciała zaszpanować, to wybrałabym raczej Birkin Bag od Hermesa, albo chociażby taką Chanel pod kolor najnowszego Mercedesa. A tak całkiem serio – szpanować torebką? Heh. Lubię Korsa za jego prostotę, solidność wykonania, ponadczasowe modele, ale głównie za to, że wbrew pozorom dostajemy wysoką jakość za stosunkowo niską cenę. Domyślam się, że wiele z Was ma odmienne zdanie, więc zachęcam do podzielenia się Waszymi przemyśleniami w komentarzach.
Wracając do mojej torebki, to długo zastanawiałam się nad wyborem czarnej, klasycznej Crossbody i tej, w odcieniu brudnego różu. Ostatecznie zdecydowałam się na coś mniej klasycznego, ale tylko dlatego, że odcień Dusty Rose jest jedyny w swoim rodzaju. Teraz z pewnością będę polować jeszcze na czarnego Korsa, bo jestem totalnie zauroczona poręcznością i wygodą korzystania z tej torebki. Mieści się do niej wszystko, co najpotrzebniejsze, łącznie z tabletem. Zakupiłam ją w gdyńskim CH Klif, ale taniej będzie na Zalando, chociaż trudno tam o akurat taki odcień. To najczęściej noszona przeze mnie torebka i podejrzewam, że czarna może ją trochę “zdetronizować”. Czerń jest jednak bardziej uniwersalnym kolorem.
***
I tak prezentują się najczęściej wybierane przeze mnie dodatki. Dajcie znać co Wy najchętniej nosicie!


