Wiele z Was zadaje mi jedno pytanie – czy zawsze moje włosy były takie, jak teraz? Otóż nie. Kiedyś dbałam o nie w zupełnie inny sposób. Moja pielęgnacja była nieświadoma, a do tego sięgałam po gadżety, które choć niepozorne, to bardzo szkodziły (i wcale nie chodzi o lokówkę czy prostownicę). Czytajcie dalej, aby dowiedzieć się czego tak naprawdę unikać dbając o włosy.
Pewnie dla każdej włosomaniaczki to będzie nie do pomyślenia, ale jeszcze kilka lat temu zupełnie nie wiedziałam o istnieniu wcierek czy olejowania. Moja pielęgnacja była totalnie przypadkowa i kupowałam to, co aktualnie było reklamowane w telewizji. Przemawiały do mnie te wszystkie hasła o scalaniu końcówek, bo informacje na temat świadomej pielęgnacji nie były jeszcze tak łatwo dostępne. Dopiero później odkryłam w czeluściach internetu różne publikacje, kanały na YouTube i blogi, na których dziewczyny dzieliły się swoimi doświadczeniami. Zaczęłam czytać książki, odwiedzać dermatologów i trychologów, od których wyciągałam najróżniejsze ciekawostki na temat pielęgnacji włosów. A później zaczęłam się tą wiedzą dzielić z Wami. Dziś nie mogę uwierzyć, że każdy post o pielęgnacji moich włosów na tym blogu ma po kilkaset tysięcy odsłon <3
Poniżej zdjęcia pokazujące stan moich włosów sprzed sześciu lat i dziś. Na zdjęciu po lewej widzicie efekt po pierwszej, nieudanej zresztą dekoloryzacji. O tym jak pozbyłam się czarnego koloru z włosów pisałam tutaj klik.
|
Moje włosy 6 lat temu i dziś |
Ostatnio zastanawiałam się nad tym co tak naprawdę szkodziło moim włosom w przeszłości i dziś postanowiłam to podsumować w kilku punktach. Oto 8 najgorszych rzeczy, których dziś unikam.
1. Farby do włosów/ farbowanie nawet 2 razy w miesiącu
Jeśli pamiętacie jeszcze początki mojego bloga, to pewnie wiecie, że przez wiele lat farbowałam włosy. Zaczęło się od szamponetek, którymi koloryzowałam je na czerwono (tak, miałam kiedyś czerwone włosy prawie do pasa), a później było kilka lat farbowania na granatową czerń. Najczęściej wtedy używałam farby Palette, która była uznawana za jedną z najmocniejszych na rynku. Odrost pojawiał się u mnie na tyle szybko, że musiałam poddawać się koloryzacji nawet 2 razy w miesiącu. Te z Was, które kiedykolwiek używały czarnej farby wiedzą, że jaśniejszy odrost sprawia wrażenie “łysiny” na głowie, więc byłam wręcz zmuszona tak często sięgać po farbę. Moje włosy nie były wówczas w najlepszej kondycji. Z każdą koloryzacją stawały się coraz bardziej suche, łamliwe i matowe. Zauważyłam też, że są rzadsze, bo w końcu taka ilość chemii nakładana na skórę głowy dwa razy w miesiącu nie jest dla cebulek obojętna. Dekoloryzacja była najlepszą “włosową” decyzją w moim życiu. Co prawda zaraz po samym zabiegu włosy nie wyglądały idealnie, ale stopniowo dochodziły do siebie. Dziś już nie używam żadnej farby. Co więcej, znacznie lepiej czuję się w swoim naturalnym kolorze, który subtelnie pogłębiam/rozjaśniam naturalnymi sposobami. Z perspektywy czasu mogę przyznać, że farbowanie miało najgorszy wpływ na stan moich włosów i nie zamierzam do niego wracać. Zrobię to dopiero wówczas, gdy osiwieję 🙂
2. Szampony przeciwłupieżowe
Moja skóra głowy zawsze była bardzo wrażliwa. Raz na jakiś czas pojawiał się łupież i mocne przetłuszczanie, więc nagminnie sięgałam po drogeryjne szampony przeciwłupieżowe. Kiedy łupież i podrażnienie mijało, to nadal używałam tych szamponów, co doprowadzało do jeszcze większego uwrażliwienia skalpu. Nie wspomnę już o totalnym przesuszeniu włosów na długości, ponieważ produkty tego typu nie są przeznaczone do codziennego stosowania, o czym często zapominamy (a producent o tym nie informuje). Dziś używam tylko delikatnych szamponów (najczęściej dla dzieci) i tylko raz na jakiś czas decyduję się na mocniejsze oczyszczenie. Często bagatelizujemy samo mycie w całym etapie pielęgnacji i wybieramy byle jaki szampon, a to błąd.
3. Zbyt częste mycie
Pamiętam czasy, kiedy myłam głowę codziennie. Mogłabym to nawet robić częściej, bo moje włosy ciągle wyglądały na nieświeże i przyklapnięte u nasady. Zbyt częste mycie pobudza skórę głowy do jeszcze większej produkcji sebum, a włosy na długości są coraz bardziej przesuszone. Jeśli do tego dołożymy jeszcze używanie drażniących szamponów (np. tych przeciwłupieżowych z najniższej półki), to problem staje się nie do opanowania. U mnie pomogło przerzucenie się na łagodny szampon i stopniowe wydłużanie czasu między kolejnymi myciami. Po jakimś czasie skóra głowy przestała się nadmiernie przetłuszczać i dziś myję włosy raz na 2-3 dni. Oczywiście nie można mylić zwykłego, nadmiernego przetłuszczania z łojotokowym zapaleniem skóry głowy. Jeśli macie taki problem, to rzadsze mycie raczej nic nie pomoże i trzeba udać się do dermatologa, który zaleci odpowiednią kurację.
4. Plastikowe szczotki
Kojarzycie te stare szczotki z plastikowymi lub metalowymi wypustkami i gumowym środkiem? To właśnie nimi najczęściej czesałam swoje włosy. Kilka lat temu tylko takie były dostępne na naszym rynku, więc nie było większego wyboru. Pamiętam, że bardzo wyrywały i łamały włosy. Do tego okropnie drapały po skórze głowy, co pobudza ją do nadprodukcji sebum. Efekt? Ciągły problem z przetłuszczającymi się włosami. Kiedy odkryłam Tangle Teezery dużo się zmieniło. Na szczotce po czesaniu zostaje po kilka włosów, a nie kilkanaście jak w przypadku tych koszmarnych, plastikowych szczotek z piekła rodem. Chętnie sięgam też po zwykły grzebień o szerokim rozstawie zębów, który jest już totalnie bezinwazyjny.
Tak, tapirowałam włosy u nasady, bo taka była moda. Niewiele mi to dawało, bo zawsze miałam długie i ciężkie włosy, przez co tapir nie utrzymywał się na nich długo. W przeciwieństwie do kołtunów, które miałam później na całej długości. Tapirowanie naprawdę niszczy włosy, które są mechanicznie uszkadzane i po prostu się łamią.
6. Częste noszenie kucyka/mocne gumki
Kiedyś byłam bardzo aktywna fizycznie, więc na treningach musiałam mieć związane włosy. Na rynku nie było wtedy zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o gumki. Najczęściej używałam tych sztywnych, które ledwo oplatały moje włosy dwa razy. Juz po kilku godzinach czułam ogromny ból głowy spowodowany mocnym uciskiem. Często też spałam w kucyku, a rano ciężko było taką gumkę usunąć bez wyrwania kilkunastu włosów. Pamiętam, że nawet po umyciu włosów nadal pozostawało na nich odkształcenie po gumce, więc możecie się domyślać jak negatywnie wpływało to na kondycję włosów. Dziś używam tylko gumek typu Invisibobble, ale generalnie staram się nosić włosy luźno, ewentualnie zebrane spinką-klipsem. A pamiętacie gumki recepturki? Na samą myśl aż mnie wzdryga.
7. Spanie z mokrymi włosami
Często też spałam z mokrymi włosami, które na następny dzień wyglądały naprawdę fatalnie. Wilgotny włos ocierający się o poduszkę jest narażony na poważne uszkodzenia i odkształcenia, więc naprawdę nie warto tego robić. Od wielu lat używam suszarki i nie widzę jej negatywnego wpływu, ale zawsze używam termooochrony.
Używanie odżywek proteinowych naprawdę niszczyło moje włosy, a stosowałam je tak naprawdę po każdym myciu. Jeśli czytałyście już post o równowadze w pielęgnacji włosów
(tutaj klik), to pewnie wiecie, że produktów proteinowych można używać tylko raz na jakiś czas. Ja nie miałam kiedyś o tym pojęcia i z każdym użyciem moje włosy wyglądały gorzej.
Dziewczyny, a co najbardziej niszczyło Wasze włosy? Jeśli macie jakieś pytania (niekoniecznie “włosowe”), to piszcie. Postaram się pomóc. A po więcej porad na temat pielęgnacji włosów zaglądajcie >>tutaj klik<<
Obserwuj mnie na:
____________________________