Jeśli interesujecie się nowinkami ze świata kosmetycznego, to pewnie słyszałyście już o nowym pomyśle jakim jest stosowanie balsamu po goleniu dla mężczyzn jako bazy pod makijaż. Balsam Nivea Men ma przedłużać trwałość makijażu, matowić skórę, nawilżać ją i łagodzić wszelkie podrażnienia. Pomysł stosowania takiego produktu wydał mi się trochę dziwny, ale z drugiej strony pomyślałam, że skoro jest to balsam po goleniu, to powinien mieć bardzo dobre właściwości kojące i nawilżające, a tego szukam w lekkich kremach na dzień. Boję się eksperymentować z kremami do twarzy, bo mam już swojego ulubieńca, jednak postanowiłam zaryzykować. W Rossmannie na dziale z miniaturkami kupiłam ten balsam w wersji Sensitive. Jak się u mnie sprawdził? O tym dowiecie się w dalszej części wpisu.
Pierwsze wrażenie po otwarciu buteleczki było bardzo pozytywne. Balsam wcale nie ma tak intensywnego zapachu, jak się spodziewałam. Konsystencja również jak najbardziej na plus, bo uwielbiam żelowe formuły, które po nałożeniu na skórę lekko chłodzą i zapewniają uczucie odświeżenia. Balsam jest też bardzo wydajny i potrzeba naprawdę niewielkiej ilości, aby pokryć całą twarz. Wchłania się dosyć szybko, ale zostawia delikatnie lepką warstwę. Dopiero po około 5-10 minutach skóra wydaje się być sucha, a uczucie lepkości znika. Początkowo byłam trochę zniechęcona, bo naprawdę nie lubię, kiedy moja skóra się lepi, ale na szczęście wystarczyło trochę poczekać, aby wszystko wróciło do normy. Wrażenie po zastygnięciu balsamu również było bardzo pozytywne, bo wcześniej przetrzymałam na twarzy zieloną glinkę, która lekko podrażniła moją skórę. Nivea Men świetnie poradził sobie z zaczerwienieniami i pozostawił uczucie ukojenia.
Aplikacja podkładu była bezproblemowa. Podkład się nie zrolował, nie zważył i wyglądał na takiej “bazie” naprawdę dobrze. Oczywiście nie mam tu na myśli jakiegoś efektu “wow”, wygładzenia porów i zmarszczek, ale skóra wyglądała po prostu korzystnie. Nie sprawiała wrażenia przesuszonej, ale była matowa.
Uważnie przyjrzałam się swojemu makijażowi na koniec dnia. Wyglądał w zasadzie tak, jak zawsze. Typowo przetłuszczona strefa T, lekko wytarty podkład na brodzie, a tak poza tym reszta bez zarzutu. Po zmyciu makijażu nie pojawiły się nowe niedoskonałości, a skóra nie była przesuszona. Wniosek? Wygląda na to, że balsam będzie moim nowym zamiennikiem znacznie droższego La Roche Posay Hydraphase Legere, który w aptece kosztuje około 80 zł, natomiast Nivea Men około 20 zł. Mam nadzieję, że nie będzie uczulał przy dłuższym stosowaniu, ale wątpię, bo moja skóra reaguje gwałtownie na nielubiane składniki w kremach. W balsamie Nivea mamy przede wszystkim glicerynę, która może, ale nie musi powodować pogorszenia stanu skóry. Na szczęście w składzie nie znajdziemy parafiny.
Podsumowując, cieszę się, że wypróbowałam ten produkt w tak niestandardowy sposób, bo okazał się naprawdę genialny. Aktualnie używam go codziennie bezpośrednio pod podkład i jestem bardzo zadowolona z takiego połączenia. Oczywiście nie możemy traktować tego balsamu jako typowej bazy, bo takowe dzięki zawartości silikonów optycznie wygładzają skórę i wypełniają pory oraz drobne zmarszczki – niestety mogą też nieźle zapchać. Ten produkt ma inne zadanie. Zapewnia utrzymanie poziomu nawilżenia, łagodzi i utrzymuje sebum w ryzach. Będzie zatem doskonały dla cer tłustych, mieszanych. Jeśli chodzi o cery suche, to nawilżenie może być zbyt małe, ale to już musicie ocenić indywidualnie. Jeśli jesteście ciekawe jak taki balsam po goleniu sprawdzi się u Was, to nie musicie kupować pełnowymiarowego opakowania. Na początek można sięgnąć po miniaturkę, dostępną w Rossmannie. Gdyby jednak ten produkt okazał się dla Was zupełnie do kitu, to zawsze możecie go zużyć w standardowym celu – jako balsam łagodzący po goleniu np. nóg czy okolic bikini. Pamiętajcie, żeby wybrać wersję Sensitive, bo zwykła ma w składzie alkohol, który niestety może trochę przesuszać. Posiadaczki cer wrażliwych i skłonnych do zapychania pewnie znają ten ból, kiedy większość kremów powoduje powstawanie niedoskonałości, podrażnia, albo sprawia, że podkład jest mniej trwały. Okazuje się, że taki niepozorny balsam po goleniu może być dobrym rozwiązaniem.
***
Co Wy na to? Macie ochotę wypróbować balsam po goleniu w roli bazy/kremu pod makijaż? A może już testowałyście takie rozwiązanie? Koniecznie dajcie znać w komentarzach jakie są Wasze wrażenia, bo sama jestem ciekawa czy podzielacie moje zdanie!