Dziś trochę spóźniona aktualizacja pielęgnacji moich włosów. Przyznam, że zupełnie zapomniałam o tym wpisie i dopiero kilka z Was wspomniało w komentarzach , że to już najwyższy czas na aktualizację. Jeśli jesteście ciekawe jak wyglądała moja pielęgnacja w ostatnich miesiącach, to zapraszam do czytania dalej. Będzie też o moim małym odkryciu czyli o soku z żyworódki.
MYCIE WŁOSÓW
_________
W tej kwestii wiele się nie zmieniło i nadal używam szamponu Babydream z Rossmanna. Jeśli chodzi o zapach, to tu też bez zmian – bardzo mnie męczy i są dni, kiedy po prostu nie mogę go znieść. Myję wtedy głowę w pośpiechu i na wdechu oraz szybko nakładam mocno pachnącą odżywkę, żeby jakoś zabić ten smrodek. Cały czas próbuję też innych, łagodnych szamponów dla dzieci, ale niestety żaden nie jest tak dobry, jak Babydream. Raz na 2 tygodnie myję też włosy płynem do higieny intymnej z kwasem mlekowym i tym razem jest to Lirene Lactima Duo Forte. Sprawdza się tak samo dobrze, jak niegdyś używany przeze mnie Biały Jeleń. O tym dlaczego warto myć włosy płynem do higieny intymnej pisałam już TUTAJ klik.
ODŻYWKI
_________
W ostatnim czasie bardzo polubiłam balsam do włosów Elfa Pharm Intense Hair Therapy, który zresztą trafił do ulubieńców stycznia (tutaj klik). Ma ciekawy skład oparty w głównej mierze na olejkach, a jak wiecie ja uwielbiam pielęgnację emolientową. Aktualnie rzadko sięgam po odżywki typowo proteinowe, bo zimą moje włosy wyjątkowo ich nie lubią. Jednak w ostatnim tygodniu skusiłam się na jedno, pojedyncze laminowanie włosów, bo chciałam je maksymalnie wygładzić i nabłyszczyć, co zresztą widać na powyższych zdjęciach. Zawsze jestem bardzo zadowolona z tradycyjnego laminowania, ale wykonuje je rzadko, z uwagi na to, że każdy kolejny zabieg przeprowadzony z rzędu nie przynosi już tak spektakularnych efektów. Zatem laminowanie zostawiam tylko na specjalne okazje. Jeśli chcecie wiedzieć jak to dokładnie robię, to TUTAJ klik dowiecie się więcej.
Nadal bardzo lubię maskę Kallos Blueberry, po której moje włosy są bardzo gładkie i lśniące, a co najważniejsze – nie puszą się tak, jak po niektórych maskach zawierających oleje w składzie. Często spotykam się z taką opinią, że odżywki emolientowe nie są dla Was, bo po kilku użyciach włosy nadal są suche, a czasem nawet wyglądają gorzej, niż przed myciem. Problem nie tkwi ogólnie w emolientach, tylko w ich rodzaju. Nie każdy olej dodany do odżywki będzie nawilżał i dociążał włosy, więc trzeba po prostu trafić na swojego ulubieńca metodą prób i błędów. Ja na przykład niezbyt lubię odżywki z olejem arganowym w składzie, a takich bardzo dużo na półkach popularnych drogerii. Niestety moje włosy po oleju arganowym stają się suche i szorstkie.
Zużyłam całkowicie humektantową maskę aloesową Natur Vital i pozostaję z nią w tzw. “love hate relationship”. Raz ją uwielbiam, a raz szczerze nie znoszę, bo nie działa tak, jakbym sobie tego życzyła. W sumie cieszę się, że dobrnęłam z nią do końca i chyba w najbliższym czasie już jej nie kupię ponownie. Wiem jednak, że wiele z Was docenia jej działanie, ale to tylko dowód, że każda z nas ma inne, włosowe potrzeby. Moje włosy aktualnie nie potrzebują humektantowej pielęgnacji.
Za to pozostaję pod sporym wrażeniem odżywek Bania Agafii, które testuję sobie jedna po drugiej. W pewnej małej, osiedlowej aptece, którą często odwiedzam jest spory wybór produktów tej marki i nie są drogie. Bardzo dobrze w ostatnim czasie sprawdzał się u mnie regeneracyjny balsam z olejem szarłatu, żurawiny błotnej i pierwiosnką. Co prawda skład nie jest tak naturalny, jakby się mogło pozornie wydawać, ale produkt naprawdę poprawia wygląd włosów już od pierwszego użycia. Są takie, jak lubię najbardziej czyli wygładzone, błyszczące i przede wszystkim miękkie w dotyku. Są też podatne na loki, więc zawsze, kiedy planuję nakręcić je na papiloty, to używam tego balsamu po myciu. Planuję wypróbować więcej produktów tej marki, bo jak na razie tylko raz trafił mi się “średniak” i była to maska łopianowa.
PŁUKANKI PO ODŻYWCE
_________
Sama jestem zaskoczona, ale w ostatnich tygodniach zupełnie zrezygnowałam z płukanek po odżywce. Teraz planuję wrócić do przyciemniającej kory dębu i do płukanki kawowej. Pisałam o nich TUTAJ klik.
SERUM I TERMOOCHRONA
_________
Po spłukaniu odżywki zawsze nakładam na włosy jakieś silikonowe serum lub typowy produkt termoochronny jak np. Kerastase Ciment Thermique. Akurat ten balsam świetnie działa, kiedy modeluję włosy na okrągłej szczotce, bo keratyna aktywuje się pod wpływem ciepła. Przy zwykłym wysuszeniu suszarką nie widzę już tak dobrego efektu, a włosy są nawet trochę spuszone, dlatego sięgam po niego rzadko. Najczęściej w ostatnich tygodniach używałam Loreal Myhic Oil i serum Toni & Guy Casual Radiating Tropical Elixir. Obydwa produkty wygładzają w bardzo podobny sposób i pięknie pachną. Z Toni & Guy trzeba trochę bardziej uważać, bo przy zbyt dużej ilości potrafi obciążyć włosy.
OLEJKI DO OLEJOWANIA
_________
Jak zawsze bardzo dobrze sprawdzał się u mnie olej awokado z Delawell, ale chciałam spróbować czegoś nowego. Dużym hitem okazał się olej z czarnuszki, który naprawdę bardzo polubiłam. Nakładam go na włosy wieczorem na wysokości brody, zaplatam włosy w warkocz i zmywam dopiero następnego dnia rano. Działa podobnie jak olej z awokado i nadaje włosom taką fajną miękkość, a zarazem sprężystość. Niestety zupełnie nie sprawdził się u mnie olej sezamowy, który miał mieć właściwości przyciemniające, a niestety nic takiego nie zauważyłam. Ponadto miałam wrażenie, że po jego kilkukrotnym użyciu włosy zaczęły się puszyć, podobnie jak przy oleju arganowym czy kokosowym. Aktualnie używam na zmianę oleju z czarnuszki i tego od Nacomi o zapachu borówkowym.
WCIERKI
_________
Oczywiście czym byłaby moja pielęgnacja bez wcierek? Uwielbiam je i o swoich ulubionych pisałam już TUTAJ klik. Zachwycam się działaniem wcierki z kozieradki, ale na litość boską nie mogę już wytrzymać tego zapachu. Co więcej, nie może go znieść też mój chłopak, który nawet przestał mieć ochotę na niedzielny rosół 🙂 Wcierka z kozieradki pod względem działania jest niesamowita, bo znacznie zredukowała przetłuszczanie się mojej skóry głowy i przede wszystkim cały czas widzę małe, odrastające włoski na skroniach. W ostatnim czasie trafiłam w aptece na ciekawy produkt jakim jest sok z żyworódki. Nazwę kojarzyłam, ale nigdy wcześniej nie przyjrzałam się jej właściwościom. Okazuje się, że żyworódka jest rośliną o wielu cennych właściwościach, a jej sok działa bakteriobójczo, grzybobójczo, regenerująco, przeciwzapalnie i immunostymulująco. Jest kojący dla skóry głowy i ma właściwości podobne do aloesu. W składzie takiego soku znajdziemy miedź, potas, mangan, selen, glin, krzem, magnez i żelazo, a więc to doskonała mieszanka do stosowania na skórę głowy. Od 2 tygodni regularnie stosuję wcierkę z tego soku i jak na razie nadal obserwuję wiele nowych, odrastających włosów na głowie. Nie wiem natomiast czy jest to zasługa długiego stosowania kozieradki czy żyworódki, ale spotkałam się z wieloma opiniami na temat jej działania przyspieszającego porost. Jeśli tak jak ja nie możecie już znieść zapachu kozieradki, to może warto byłoby wypróbować sok z żyworódki? Przelewam go do małej buteleczki po płynie micelarnym i aplikuję na skórę głowy przed położeniem się spać. Niestety nie usztywnia włosów tak fajnie, jak kozieradka, ale przynajmniej nie przetłuszcza włosów u nasady, a to bardzo ważne, jeśli nie myjecie włosów codziennie.
***
I tak wyglądała pielęgnacja moich włosów na przestrzeni ostatnich miesięcy. Dajcie znać czy coś Was zainteresowało i jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało. Pomogę, jeśli tylko będę mogła 🙂