Pewnie nie raz widząc jakiś sprytny, urodowy trik zadawałyście sobie pytanie: “dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?!” Wszystkie mamy swoje ulubione porady urodowe, z których chętnie korzystamy na co dzień. W dzisiejszym wpisie wymienię 7 trików/porad, które chciałabym znać wcześniej. Być może wtedy nie zaliczyłabym tylu urodowych wpadek!
#1 PODGRZEWANIE ZALOTKI SUSZARKĄ
___________
Zawsze byłam fanką ładnie podkręconych rzęs i inwestowałam w najróżniejsze tusze z wygiętą szczoteczką. Niestety skręt utrzymywał się krótko, więc zaczęłam interesować się tematem zalotek. Od kiedy sięgam po ten gadżet, to moje rzęsy wyglądają o wiele lepiej i żaden podkręcający tusz nie dał mi tak ładnego efektu. Jakiś czas temu jeszcze bardziej urozmaiciłam swój sposób na pięknie podkręcone rzęsy i żałuję, że nie znałam go wcześniej! Wystarczy lekko podgrzać swoją zalotkę ciepłem suszarki i dopiero wtedy przystąpić do wywijania rzęs. Skręt będzie jeszcze bardziej intensywny, a do tego trwalszy, niż w przypadku zimnej zalotki. Pamiętajcie, aby przed przyłożeniem ciepłej zalotki do oka kontrolować jej temperaturę (nie może być zbyt wysoka). Co prawda możecie zainwestować w lokówki do rzęs lub specjalne, podgrzewane zalotki, ale według mnie to strata pieniędzy. Patent z suszarką działa tak samo 🙂
#2 RYSOWANIE “JASKÓŁKI” PO WYTUSZOWANIU RZĘS
___________
Często miałam duży problem z namalowaniem zakończenia kreski na oku czyli tzw. jaskółki pod odpowiednim kątem. Zdarzało mi się zrobić kreskę zbyt mocno opadającą w dół lub wręcz przeciwnie – zbyt wywiniętą, co wyglądało dosyć śmiesznie. Kiedyś spróbowałam namalować zakończenie kreski już po wytuszowaniu rzęs (wcześniej robiłam to przed) i to był strzał w dziesiątkę. Było mi znacznie lepiej ocenić prawidłowy kąt malowania jaskółki tak, aby harmonijnie pasowała do oka i kierunku układania się pokrytych tuszem rzęs. Teraz robię tak, że najpierw maluję kreskę wzdłuż powieki, następnie tuszuję rzęsy, a na końcu robię “jaskółkę”. Myślę, że gdybym wpadła na ten sposób wcześniej, to uniknęłabym kilku wpadek.
#3 NAKŁADANIE CIENI PALCAMI
___________
Zaczynając swoją przygodę z cieniami od razu używałam pędzli. Najpierw były to tanie, syntetyczne pędzelki kupione w osiedlowym sklepie kosmetycznym, później używałam pędzli z Rossmanna z serii Elite, a następnie pojawiły się u mnie pędzle Hakuro, Inglot i wiele innych marek. Aktualnie używam tylko tych z Zoeva, ale to nie oznacza, że można nimi wykonać najlepszy makijaż. Niektóre konsystencje i formuły kosmetyków nadal najlepiej rozprowadzać palcami. Uzyskujemy wtedy najmocniejsze krycie i pigmentację. Tak jest w przypadku cieni perłowych, satynowych, brokatowych i ogólnie – błyszczących. Kiedyś bardzo zniechęcałam się do danego cienia, bo w opakowaniu wyglądał ładnie, a po naniesieniu go pędzlem na powiekę już nie był tak intensywny. Próbowałam używać różnych pędzli, ale niestety nic tak dobrze się nie sprawdziło, jak ciepły palec. Teraz, kiedy widzę jakiś błyszczący cień w paletce, to odruchowo aplikuję go na powiekę palcem i zawsze uzyskuję mocną, równą pigmentację. Szkoda, że nie wpadłam na to wcześniej, bo kilka lat temu zwyczajnie oddawałam lub wyrzucałam do śmieci paletki, które nie spełniały moich oczekiwań. A wystarczyło tylko zmienić sposób nakładania na…prostszy 🙂
#4 MAKSYMALNA OBJĘTOŚĆ WŁOSÓW BEZ TAPIROWANIA
___________
Kilka lat temu była prawdziwa moda na tapirowanie włosów. Robiło się to, aby mieć większą objętość fryzury i sama często korzystałam z tego triku. Pamiętam te kołtuny i wystarczył lekki wiatr, aby odsłonić dziwne, zmechacone gniazdo na czubku głowy 🙂 Tapirowanie miało jedną, poważną wadę – bardzo niszczyło włosy i doprowadzało do ich osłabienia już przy samej nasadzie. W rezultacie trudno było je zapuścić, a poza tym były suche, łamliwe i cienkie. Rzepowe wałki stały się prawdziwym przełomem i do dziś ich używam. Świetnie unoszą włosy, które są wygładzone, odbite od głowy i przede wszystkim ładnie się układają. Szkoda włosów na tapirowanie, bo są znacznie bardziej przyjazne metody na efekt “push-up”.
#5 SZTUCZNA OPALENIZNA – SAMOOPALACZE, BALSAMY BRĄZUJĄCE I RAJSTOPY W SPREJU
___________
Samoopalacze i balsamy brązujące nie są na rynku czymś nowym. Podejrzewam, że istniały już w czasach, gdy bardzo często chodziłam do solarium. To zabawne, a zarazem przerażające, że miałam obawy przed używaniem samoopalacza, a nie bałam się korzystać z solarium. Żałuję, że wcześniej nie doceniłam świetnego działania balsamów brązujących, które nie dość, że dają skórze ładny odcień, to jeszcze nie narażają nas na utratę zdrowia. Obecnie solaria omijam szerokim łukiem, bo efekt samoopalacza w zupełności mi wystarcza. Dużym odkryciem były też rajstopy w spreju, które wspaniale wyrównują koloryt ukrywając wszelkie zasinienia, małe pajączki i inne niedoskonałości na nogach. Te z Sally Hansen faktycznie wyglądają jak tradycyjne rajstopy! Jeśli zatem chciałybyście nadać skórze trochę złocistego koloru, to polecam dobry samoopalacz. Myślę, że to w dalszym ciągu niedoceniony produkt i żałuję, że nie przekonałam się do niego wcześniej. Mój ulubiony to oczywiście Sun Ozon dla ciemnej karnacji z Rossmanna.
#6 BAŃKI CHIŃSKIE I BODY WRAPPING NA POZBYCIE SIĘ CELLULITU I JĘDRNĄ SKÓRĘ
___________
Chyba nic nie spisuje się tak dobrze w walce z cellulitem, jak masaż bańką chińską i body wrapping. Kiedyś ślepo ufałam drogim kremom antycellulitowym i zbyt mocno wierzyłam w działanie sportu. Owszem, regularna aktywność fizyczna ujędrni nasze ciało i jednocześnie cellulit stanie się nieco mniej widoczny, ale jednak warto się wspomagać masażami. Znacznie szybciej osiągniemy pozytywne rezultaty. Ja bańki chińskie odkryłam około 3 lat temu, kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogowaniem. Już po trzecim masażu zauważyłam, że moja skóra jest bardziej napięta, zwarta, a cellulit z każdym kolejnym zabiegiem się zmniejszał. Świetnym sposobem na ujędrnienie skóry jest też body wrapping, który odkryłam nieco później i pisałam już o nim TUTAJ klik. Aktualnie to moje dwa niezawodne sposoby na walkę z cellulitem i gdybym wiedziała o nich wcześniej, to z pewnością dzisiaj na moich nogach nie byłoby ani grama cellulitu 🙂
#7 ZWIĘKSZENIE TRWAŁOŚCI PERFUM DZIĘKI WAZELINIE
___________
Ile razy zdarzyło się Wam kupić jakieś perfumy, które okazywały się mało trwałe i po kilku minutach zupełnie nie wyczuwalne na skórze? Ja nawet nie potrafię zliczyć jak wiele perfum mnie zawiodło. Rozczarowanie jest większe, jeśli zainwestujemy w jakiś flakon sporo pieniędzy. Najlepszy patent na “przytrzymanie” zapachu dłużej jest wazelina kosmetyczna. Wystarczy posmarować nią nadgarstek lub zgięcie łokcia i dopiero wtedy spryskać te miejsca perfumami. Aromat powinien być wyczuwalny znacznie dłużej i stosuję ten trik od kilku dobrych lat. Żałuję, że wcześniej nie znałam tego sposobu, bo wazelina jest w mojej kosmetyczce od zawsze. Pamiętajcie tylko o rozsądnych ilościach – wystarczy cieniutka warstwa produktu, a zbyt duża ilość może tylko zabrudzić ubranie. Polecam najzwyklejszą, przeźroczystą wazelinę np. z Vaseline. Ta na zdjęciu pozostawia jednak lekko malinowy odcień.
***
Jakie są Wasze triki, które chciałybyście znać wcześniej? Dajcie koniecznie znać w komentarzu!