Tak naprawdę poszukiwanie idealnego podkładu nigdy nie ma końca. Potrzeby naszej skóry cały czas się zmieniają, jak zresztą ona sama. Ja od jakiegoś czasu jestem wierna jednemu podkładowi, ale chętnie testuję nowości. Jak każda kobieta cały czas poszukuję ideału w pełnym tego słowa znaczeniu i dziś wspomnę o trzech podkładach jakie ostatnio wypróbowałam. Jak się sprawdziły? O tym w dalszej części dzisiejszego wpisu.
Podejrzewam, że każda z nas miała lub będzie mieć kiedyś do czynienia z klasyczną wersją podkładu Estee Lauder Double Wear. Ja poznałam go już kilka lat temu i moja relacja z tym podkładem od zawsze była burzliwa. Uściślając – im bardziej “burzliwa” jest moja skóra, tym większą miłością do niego pałam. Bardzo dobrze kryje wszystkie niedoskonałości i jest nieprawdopodobnie trwały, co również ma znaczenie przy mojej tłustej skórze. Kiedy problemy z niedoskonałościami mijają, to wolę lżejsze podkłady, bo klasyczny Double Wear jest dla mnie za ciężki. Tworzy na skórze taką gumową powłoczkę, która na większe wyjścia jest zbawienna, bo przysłowiowe “krew, po i łzy” nie są w stanie jej rozpuścić, ale na co dzień to trochę za dużo. Nie bez powodu Double Wear jest podkładem dla panien młodych, bo to właśnie ten produkt wybierają najczęściej na swój najważniejszy w życiu dzień.
Po lewej: Estee Lauder Double Wear Nude Fresh Makeup w kolorze 2N1 Desert Beige, a po prawej odcień Fresco 2C3 obok 2N1 Desert Beige
Powstało już kilka wersji tego podkładu i o każdej z nich mogłabym napisać naprawdę wiele, ale dziś skupię się na nowości, jaką miałam okazję wypróbować. Jest nią podkład Estee Lauder Double Wear Nude Water Fresh Makeup, który miał być chyba odpowiedzią na zarzuty w związku z ciężkością tego klasycznego Double Wear-a. I faktycznie jest to podkład niesamowicie lekki oraz nawilżający, który pozostawia na skórze taki młodzieńczy, świeży blask. Niestety tego właśnie blasku powinny wystrzegać się osoby z rozszerzonymi porami, bliznami i niedoskonałościami, a ja do nich należę. Nie kryje tak dobrze, jak ta klasyczna wersja i nie jest też tak trwały i zastygający, więc raczej nie spełnił moich oczekiwań. Podkład fantastycznie wygląda na suchej cerze mojej mamy, która ma skłonność do zaczerwienień i pękających naczynek. Jej skóra wygląda w nim tak młodzieńczo, świeżo i lekko, jakby nie było na niej żadnego produktu. Podkład mogłabym porównać do Bourjois Healthy Mix w tej żelowej wersji, ale Double Wear jest nieco bardziej kryjący. Konsystencja jak widzicie na zdjęciu jest lejąca i trzeba uważać podczas wydobywania podkładu z buteleczki. Double Wear Nude Water Fresh Makeup leci do mojej mamy, która jest nim totalnie oczarowana, natomiast dla mnie to za mało. Jeśli jesteście posiadaczkami cery suchej, bez większych niedoskonałości, to powinien się u Was sprawdzić. Ciekawostką jest dla mnie też kolor 2C3 Fresco, który wpada w odcień…fioletowy.
Studio Skin 15 Hour Wear, odcień 1.1
Z podkładami Smashbox nigdy nie było mi jakoś szczególnie po drodze, aż przyszedł czas na przetestowanie kultowego już Studio Skin. Pierwsze wrażenie po rozsmarowaniu na ręce było takie, że podkład jest zbyt tłusty, gęsty i generalnie nie miałam ochoty nakładać go na twarz. Postanowiłam jednak zaryzykować i spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Po pierwsze podkład ma dobre krycie, które można z powodzeniem budować. Po drugie łatwo się rozsmarowuje, ale trzeba robić to szybko, bo Studio Skin należy do produktów zastygających. W końcu po trzecie – ten podkład fantastycznie wypełnia pory i małe dziurki na skórze tworząc coś na zasadzie silikonowej, wygładzającej warstwy. Jest trochę podobny do podkładu Revlon Colorstay dla cery tłustej i mieszanej, który zastygał w taki specyficzny, gumowy sposób. Podkład od Smashboxa ma podobnie, tylko że jeszcze bardziej wygładza skórę tworząc efekt “zblurowania”. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona możliwościami tego produktu i będę go używać na specjalne okazje. Niestety – przy codziennym stosowaniu spowodował u mnie pogorszenie stanu skóry, ale coś za coś. Moja ekstremalnie wrażliwa cera to chyba ewenement i trudno jej dogodzić. Minusik za to, że ciemnieje, więc weźcie to pod uwagę dobierając sobie kolor. Podsumowując – świetny podkład na większe wyjścia!
Od lewej: kolor 105, następnie 115
Maybelline Fit Me to podkład, który również w końcu porządnie przetestowałam. Jest najtańszy z całej trójki i wcale nie najgorszy. Moje pierwsze wrażenia były kiepskie, bo dobrałam sobie fatalny odcień, który na dodatek ściemniał. Po wybraniu odpowiedniego koloru, a jest nim 105 Natural Ivory w końcu mogłam przekonać się o możliwościach tego produktu. Okazało się, że całkiem nieźle kryje i fantastycznie matuje. Po nałożeniu nie wymaga nawet pudrowania, bo zostawia takie aksamitne, suche wykończenie. Minusy to mała gama kolorystyczna oraz to, że podkład nie należy do najtrwalszych. Dosyć szybko się ściera, ale tak jak już wspominałam – mam cerę bardzo problematyczną w tej kwestii, która ostatnio jeszcze mocniej się przetłuszcza (sezon grzewczy :-() Podsumowując, jest to jeden z lepszych, drogeryjnych podkładów, który nie kosztuje jakoś bardzo dużo, a jest naprawdę przyzwoity. Śmiało mogłabym go polecić dziewczynom z cerą mieszaną, ale nie ekstremalnie tłustą, a już na pewno nastolatkom, które szukają fajnego, matującego podkładu. Najczęściej używam go na co dzień, na zmianę z moim ulubieńcem czyli Dr Ireną Eris Provoke Matt Fluid. Przy okazji – Irena uciekła z Rossmannów, ale będzie dostępna w perfumeriach Douglas, Sephora na stronie internetowej. Uff, kamień z serca, bo już myślałam, że mój faworyt podzielił los pudru Manhattan Clearface.
Dziewczyny, znacie któryś z pokazanych podkładów? Jakie jest Wasza opinia?